Wszyscy czekaliśmy na ten moment. Po nasilonych atakach na uciemiężoną Hannę Lis, głos zabrał jej małżonek Tomasz Lis.
Pewnie Kinga Rusin powiedziałaby o swoim byłym mężu, że wpadł w szpony Hani, bo jak widać ta każdemu może umiejętnie zrobić wodę z mózgu, ale Tomkowi taki stan najwyraźniej odpowiada. No cóż ma do tego pełen prawo. Na antenie TOK FM Tomasz jak dzielny rycerz stanął w obronie żony.
„Na antenie Radia Tok FM dał odpór zawistnikom. – Najpierw była kanonada prawicowych publicystów z bardzo silnymi elementami, według mnie seksistowskimi. Krótko mówiąc: "głupia blondynka, co ona w ogóle chce, jak w ogóle ma prawo wyrażać swoje zdanie". I jeśli głupia blondynka czyta to, co jej każą, to potwierdza, że jest głupią blondynką, ewentualnie jest sprzedajną blondynką. Jeśli wyraża swoje zdanie, to znaczy, że jest histeryczna, nieznośna, kapryśna. I z taką kampanią mamy do czynienia – wyjawił mechanizm spisku przeciwko jego małżonce.” – podaje na swoich łamach Super Express.
No tak, kto, jak kto, ale Tomek Lis musi mieć rację, co do tej głupiej blondynki. Aha, no, bo przecież to nie Hania, jego od niedawna żona, co chwile ma jakiś problem czy pretensje i to męczy jej otoczenie, bo to nie Hania chciała zwolnić swoich współpracowników włącznie z szefem, bo to nie Hania dostaje nawet przy takiej postawie pensję miesięczną w sypkości 60 tysięcy polskich złotych ( w innej robocie już dawno by wyleciała), i wreszcie, bo to nie Hania powiedziała zamiast "nowy dokument IPN rzuca światło na sprawę Lecha Wałęsy", tylko "nowy dokument IPN mówi o niewinności Lecha Wałęsy"…
Trzeba przyznać, że ona faktycznie ma warunków do normalnej uczciwej pracy. Tylko czy do takiej się nadaje?