teraz o nas
mąz przyjechal w piatek okolo 22.30 i chyba do 2 w nocy gadalismy - tylko gadalismy...
w sobote rano wstalismy, snidanko, pakowanie i pojechalismy. slonce swiecilo, wiatr wial - super pogoda na plywanie na zaglach, ale niestety sie nie zalapalismy, szkoda. pobuszowalismy po pucku, pogadalismy ze znajomymi i wieczorkiem poszlismy do naszego pokoju spac. mloda zasnela i na zmiane z mezem wychodzilismy, raz ja na chwile pogadac zludzmi, raz on, ale okolo 21 wylądowalismy juz w lozku i spalismy, niestety tylko...
dzisiaj rano nasz naturalny budzik zawiodl - zawsze Kinga sie budzi kolo 7,30 a dzis przed 9. wiec troche poranek na wariata mieslimy - szybko sniadanie bo do 9 wydawali sniadanka, a potem pakowanko, sprzatnko i pogasuszki, apel o 11 i o 12 do domku juz jechalismy.
na 14 bylismy umowieni z ludzmi co chcieli wynajac mieszkanie i wplacic zaliczke i co? nie przyszli telefon wyłączony a jak juz wlaczyli i A. zadzwonil to koles odlozyl sluchawke...
no nic trzeba znowu zaczac szukac lokatorow.
no i poszlismy na obiad do restauracji. i juz po pytam sie kingi jak ma na imie (bo ją uczymy mowi) a ona an to, ze "łał łał łał" - czyli tak jak robi piesek - mielismy ubaw po pachy
moj A, juz pojechal i powiem wam ze plakac mi sie chcialo jak go żegnałam...