Ja to jednak mam dobrze z moim.... Jak się kłócimy to między sobą. Czasem P. próbuje odgryźć się na Tosi, ale daję mu wtedy do wiwatu, że dziecko to dziecko, niczemu winne nie jest i ma być dla niej najlepszym tatą pod słońcem. A pchełka go zaczepia i tak woła "tata" więc nie ma sumienia jej odtrącić i się nią nie zainteresować.
Dzisiaj np. wrócił z pracy, a mała przy drzwiach od pokoju i wołała do niego "tata tata" i rączki wyciągała, że aż prawie mi z rą wypadła. Tak się cieszyła.
Jeśli chodzi o poród siłami natury czy cesarkę, to ja nigdy sama nie urodzę
mam coś nie tak z miednicą i jeszcze sprzężną wewnętrzną zbyt niską. Dlatego doceniam fakt, że chociaż przez cc mogłam zostać matką.
Zirafka wiem co czułaś - ja 7 godzin wyłam z bólu na porodówce (bóle krzyżowe), momentami nie wiedziałam jak się nazywam, do lekarzy szły teksty typu "no nonono jak mi tej cesarki nie zrobicie to sama ją zrobię" "spierdalaj, bo mnie boli" (i dużo, dużo innych. Teraz się z tego śmiejemy z lekarzem). I jeszcze mnie pielęgniarka dwa razy źle zacewnikowała
Ale jak już zapadła decyzja, że cc jest na miejscu, że za godzinę, to już bólu tak nie czułam. Pewnie cosik dostałam. ale wtedy znać dały o sobie nerwy "może jednak do Poznania jechać?" "czy z Tosią wszystko w porządku?". Na porodówce specjalnych problemów nie miałam. Mdlił mnie tylko zapach gumy (maseczka tlenowa) i jak już się Tosia urodziła to mną z zimna zaczęło trząś. A dla zabicia czasu jak już oswoiłam się z myślą, że Tosia jest cała i zdrowa, że zaraz ją przytulę, patrzyłam w lampę nad stołem operacyjnym i obserwowałam jak mi czyszczą macicę i potem wszystko po kolei zszywają. Fajny widok. Jedyna okazja, żeby zobaczyć co się ma w środku.
Moim zdaniem to jest tak, że dla rodzących naturalnie cc wydaje się lepsze i na odwrót. Bo jak mówi przysłowie "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma". Czy jakoś tak. No ale wiecie o co mi chodzi?