No to i ja się zbiore i opisze tą masakre
A wiec jak niektóre z was wiedzą cała ciąże miałąm tragiczną
Leżenie i jęczenie że trzeba
Ale do rzeczy Agniecha
W ten wspniały dzień 5 grudnia po wizycie mojego mężusia u mnie leżałąm sobie na łóżku i dalej nie pamietam obudziłam się jak stały nademną położne i z 6 lekarzy... Okazało sie że w czasie snu straciłam przytomnosc, mało tego okazało się po przebudzeniu że nie widze wogóle na jedno oko,(wczesniej zanim się wydarzyła ta sytuacja zaczełam tracic obwodowo pole widzenia i chcieli ciąc mnie już wczesniej ale tak zwlekali ponieważ to był dopiero 32 tydzien ciąży.), odrazu zabrali mnie na usg i tam okazało się że przepływy są złe zagraża dziecku martwica, byłła to godzina 21. Następnie przyjechał bardzo szybko neurolog i stwierdził że zmiany w widzeniu mogą byc nieodwracalne i trzeba szybko rozwiązac ciąże, zebrało się z 15 lekarzy każdy mnie zbadał wymacał i zadawał to samo pytanie ,, czy pani nie widzi" Nie kurcze pomyslałam sobie udaje bo mam dosyc brzucha
Wiec wreszcie przyszła ordynator i mnie zabrała do innego gabitu na szczescie i powiedziała żebym poinformowała meża że za 30 min mam cesarskie cięcie, że moje życie i dziecka jest zagrożone robimy cięcie i czy się zgadzam a jesli tak to czy dam rade jej tu podpsac, wiec ja podpisałam. Zadzwoniłam po męża jechał szybciutko z Lubina do Wrocławia dojechał w 40 min po drodze dwa razy złapała go policja ale na szczescie puscili gdy powiedział że żona rodzi. Zawiezli mnie na sale operacyjną zadyma tam tragiczna 7 lekarzy ginów 2 anestezjologów neurochirurg a ja leże w szpitalnej koszulinie rozwalona nonono na wierzchu i każdy tam zagląda w ostatniej chwili powiedziałam, że mam ten nieszczesny krążek i jak mi go wyciągną i czy w czasie operacji wiec gin powiedział, że teraz dobrze że pani mówi, i się zaczeło 3 mi go próbowało wyciągnąc taki był zassany że mi go dosłownie wyrwali i wtedy poczółam ciepełko, odeszły mi wody, Pózniej maska na bużke i obudziłam się z ogromnym bólem wiec się łapie za brzuch a tam płasko nie ma mojego szczescia poczółam ogromną pustke, żal i miłosc że już jest ze mną mój syn...Urodził się 5.12.2010 o godzinie 22:30
Otworzyłam oczy i zobaczyłam tą cała elite nademną i każdy zadaje mi pytania, złapałam się za głowe i krzycze CO Z MOIM SYNEM JAK KTOS NIE POWIE TO JA TEŻ NIC NIE POWIEM! Nastała cisza... Wszyscy wyszli i przyszedł mój mąż i pediatra powiedziała że mały jest mały ale zdrowy że był pozawijany pępowiną okropnie i na szczescie że go wyciągneli, że sam oddycha tylko go lekko wspomagają bezinwazyjnie. Mąż mój stoi i beczy że się bał żę mówili mu że były komplikacje ze mną że miałam smierc kliniczną i całą minute mnie nie było z nimi, że mnie kocha i dziekuje za syna popłakalismy razem sobie poprzytulalismy, a pózniej przyszła ta elita i pytania wiec im mówie że wszystko ok już widze na to oko ale nie zupełnie i niech mi dają wózek jade do syna. Pokiwali głowami dali jakies leki że usnełam i tak się zakończył ten wspaniały a zarazem tragiczny dzien.... Dziękuje Bogu że mam takie wsaniałe szczescie co włąsnie steka sobie w łóżeczku że mam takiego wspaniałego męża i że mam jeszcze siły aby dalej walczyc...... No i się popłakałąm..