07 mar 2011, 16:21
Martalka, dziekuje za info o pieluszkach.jeszcze decyzji nie podjelam.
tibby brawa dla tobiaszka
A tutaj słowa matki,która straciła córeczkę do wszystkich rodziców
"
Ciężko, boleśnie i sensu w życiu brak....
Chcę abyście wiedziały, że my nie mamy żalu do nikogo, nie obwiniamy, nie pytamy dlaczego. Być może dlatego, iż jako osoby wierzące widzimy sens ostatnich wydarzeń. Wiem, że dla części z Was brzmi to dziwnie ale tak właśnie jest. Ingula pojawiła się w naszym życiu po coś - aby pokazac jak zyć, aby dac radość, miłość i nadać sens naszemu życiu. Od początku wiedzieliśmy, że tak naprawde nie wiemy ile wspólnie czasu zostanie nam ofiarowane. Wady serduszka Ingulu były skomplikowane bardzo i tak naprawdę tylko ona wiedziała jak cierpi - my nie mieliśmy o tym pojęcia.
Po pierwszej operacji zatrzymało jej się serduszko - i wtedy pewnie zobaczyła przez chwilę jak jest TAM, po drugiej stronie jednak wybrała powrót do nas, rodziców na te kilka miesięcy. Teraz Bóg dał jej wybór - zdecydowała, że chce pójść do nieba, tam nie czuje bólu, nie cierpi. Jest pod opieką Matki Boskiej a jej duszyczka daje nam wsparcie gdyż czujemy ją obok siebie cały czas.
Coś czego nigdy już nie będę mogła zrobić to przytulić jej do siebie... tak jak lubiłyśmy najbardziej ... brzuszek do brzuszka, serduszko do serduszka... ale wiem, że czeka tam na nas i zamierzamy przeżyć zycie tak by się z nią spotkać w niebie...
We wtorek gdy stan Ingusi się pogarszał o czym nie wiedzieliśmy jeszcze pojechaliśmy na chwile do księgarni archidiecezjalnej po różaniec dla męża, Podeszłam do regału z książkami i wśród wszystkich książek tam stojących jedna leżała, na wprost moich oczu a jej tytuł to "Cierpnie po śmierci dziecka".... wtedy już miałam pierwszy znak...
W czwartek wieczorem weszłam do niej sama na pół godziny, mąż był w kościele na mszy za uzdrowienie, wzięłam jej malutką dłoń w swoją dłoń i pomodliłam się razem z nią, była cieplutka... błagałam ją by walczyła jeszcze, by nie poddawała się, błagałam Boga o okazanie jej łaski uzdrowienia i jakiś najmniejszy choćby znak, że się uda...nic, zupełnie nic nie czułam, nie widziałam żadnych znaków i wtedy zrozumiałam, że Ingusia odejdzie... Nie wiem jak to wytłumaczyć ale to się czuje... Będąc cały czas przy niej zaśpiewałam jej ulubioną kołysankę 'z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga...' i powiedziałam 'spij moja kochana Córeczko', ucałowałam jej rączkę i wyszłam. Gdy mąż wrócił z mszy do szpitala to zastała mnie, o czym powiedział mi dopiero wczoraj, szczęśliwą i uśmiechniętą, nie umiał dokładnie opisać ale czuł, że jestem szczęśliwa i spokojna gdyż byłam u Inguli. Potem on do niej wszedł na chwilę i oboje bez słów wiedzieliśmy, że to nasze pożegnanie z nią było...
W domu jest pusto i nic nie jest w stanie zapełnić tej pustki, życie wydaje się bez sensu - bo cóz znaczy nowy zegarek, buty czy telewizor...nic, poprostu nic gdy nie ma istotki wokół, której kręcił się cały świat, która sprawiła, że człowiek wiedział po co żyje...
Jestem szczęśliwa, że z nami była, że pokazała nam jak kochać, jak żyć codziennie, co jest ważne a co zupełnie bez znaczenia...wiem, że teraz nie cierpi bo tak naprawdę do tylko ona wiedziała jaki ból musi na co dzień znosić i nikt nie miał o tym pojęcia.
Od wczoraj gdy jej nie ma rozmawiamy z mężem prawie non stop, są chwile gdy usmiechamy sie wspominając naszego "dwuziąbka" i stwierdzamy, że odbiorą nam prawa rodzicielskie za takie "zachowanie"... gdyby nie mąż to nie przeszłabym przez to, nie dałabym rady zupełnie, on wszystko mi tłumaczy, opowiada i daje obraz tego co może być "po drugiej stronie". Wiem, że przyjdzie taki dzień gdzie tęsknota będzie tak wielka, że nie będę umiała sobie z nia poradzić i nie znajdę nigdzie ukojenia...
Niezrozumiałym jest dla nas tylko polski system, który z dniem śmierci dziecka nie daje zupełnie wsparcia rodzicom do przezywania żałoby. Z dniem odejścia Ingusi przerywa mi sie zwolnienie jakie miałam na opiekę nad nią więc zmuszona jest myśleć o tym, że muszę iść do lekarza by dostac zwolnienie, bo 2 dni urlopu okolicznościowego zdaniem naszego wspaniałego państwa "załatwiają" sprawę. Niesiety czasu trzeba dużo więcej ale nikogo to nie obchodzi...
W imieniu swoim i męża pragnę podziękować Wam za wszystko - myśli, modlitwy, słowa, gesty i poprostu "bycie" obok nas w tym właśnie czasie. Cieszę się, że moja Córeczka choć odrobinę miała wpływ na to jak postrzegacie świat, na miłość i radość życia.
A teraz biegnijcie do swoich dzieciaczków - tych już narodzonych - i uściskajcie najmocniej jak umiecie i przytulcie do serduszka a mamy tych dzieciaczków co jeszcze w brzuszku - pogłaszcie brzuszki i powiedzcie jak bardzo kochacie istotki nienarodzone jeszcze.
I radujcie się każdego dnia, że Wasze dzieciątka są zdrowe i nie cierpią - to największe szczęście nas wszystkich.
Jeszcze raz dziękujemy :* "