Julchik, mądrze piszesz!! Zarówno o półtoraroczniakach, jak i o eksperymentowaniu.
Milena nie raz spadła z krawężnika (z premedytacją lapałam tylko troszkę, albo pod sam koniec) bo na początku leciała nie patrząc na nic.
Zauważyłam też na dzieciach rodziców "łapiących" dzieci na każdym kroku, trzymających kurczowo na zjeżdżalni i drabince itd, że te dzieci TYM BARDZIEJ lecą na łeb na szyję, nie patrzą, bo chcą się wymknąć, eksperymentować. Kontrolowane upadki, stycznośc z gorącą herbatą itd uczy. Milenie wystarczy powiedzieć "to jest gorąca kawa" i się wycofuje, nie podchodzi.
Ciągle mam przed oczami widok syna mojego szwagra. Przed nim po prostu w popłochu zabierano szklanki ze stołu, podnoszono do góry, nie dano zobaczyć. Stół odsuwano od kanapy (by nie miał dostępu, krzesła wsuwano itd). A on kiedyś jak wariat normalnie (miał może 2 latka, może jeszcze nie) rzucił się skokiem, wielkim susem z kanapy na ten oddalony stół, łapiąc cudem obrus!!! (szczerze??? tak to się kończy, i dobrze, że akurat stał tam jakiś napój na nie gorąca herbata
).
Jak się dziwię, przecież to trzeba 100razy tyle energii stracić tak przed dzieckiem wszystko chowając, wiążąc każdą szafkę, ganiać po dworze bo tego nie tamtego też nie wolno
A może ja mam takie cud dzieci??
No nie wiem (raczej wątpię, są zwyczajne). Milena ostatnio wygrzebywała mi ziemię z kwiatka ;) nic zadzwyczajnego