Hej.
agasio, niestety krostki nadal są, codziennie mniej i bledsze ale są.
Gusia90 gratki za ekspresowy poród i szybkiego powrotu do domku Bartusia.
Ryba opisze mój poród to może jakoś strach przed cc Ci minie.
Tak jak wiecie do szpitala trafiłam w niedziele, przyjęli mnie, zrobili USG i zbadali i podłączyli KTG, na którym pisały się jakieś tam delikatne skurcze. Tak przeleżałam do wieczora pod tym ustrojstwem i na obchodzie lekarz do mnie, że jutro pewnie będę rodzić bo nie ma sensu już czekać i że nie mam już nic jeść. W nocy przychodzili co 2 h sprawdzać czy bije serduszko małego. W poniedziałek rano o 7.00 zawołali mnie na badanie i ordynator stwierdził, że mam 3 cm rozwarcia więc może zacznie się samo więc nie będą nic przyspieszać bo tak lepiej. Taka wkurzona wróciłam do pokoju i cały dzień później chodziłam po korytarzu żeby coś drgnęło, ale nonono - 5 razy robili mi KTG na którym skurcze się pisały a ja nic nie czułam. Wieczorem przyszedł do mnie mój lekarz i przepraszał, że mnie tak trzymają ale myśleli że już teraz samo ruszy. Rano we wtorek byłam już taka szczęśliwa, że myślałam, że odlecę. Znowu zawołali mnie na badanie, rozwarcie nadal 3 cm ale od razu przebili mi pęcherz i powiedzieli jak teraz będzie wszystko wyglądało. Niestety musieli mi zrobić lewatywę

Poszłam się jeszcze wykąpać, dostałam koszulę do porodu, ogarnęłam się i poszłam na porodówkę. Podłączyli mi kroplówkę i znowu KTG, wtedy przyszedł mój lekarz i mnie zbadał - okazało się, że te 3 cm rozwarcia to były bardzo naciągnięte, ale nic. Zadzwoniłam po K. i zaczęłam spacerować po korytarzu z tą kroplówką, o 13.30 zaczęło się na poważnie, skurcze coraz mocniejsze, a rozwarcie 5 cm ale dawałam radę - położna się śmiała, że nie może być źle jak jeszcze się uśmiecham. Co 2 godziny podłączali mnie do tego ustrojstwa KTG a wtedy było najgorzej bo na leżąco najbardziej bolało. Próbowałam sobie jakoś ulżyć prysznicem, masażami ale niewiele pomagało. O 16 miałam już dosyć, kazałam zawołać lekarza, przyszedł zbadał mnie a tu rozwarcie stoi nadal 5 cm, mówię do niego, że już tak mnie boli że zaraz chyba zemdleje i że chcę znieczulenie - dostałam i wtedy rozwarcie poszło, może skakanie na piłce coś dało, bo ciągle na niej siedziałam, łagodziła trochę ból, ale wtedy też pojawiły się bóle krzyżowe (podobno normalne gdy szyjka jest skierowana od kości krzyżowej) o 18 miałam już pełne 10 cm. Wtedy się zaczęło, posadzili mnie na łóżku, udało mi się ich przekonać, że chcę rodzić na siedząco. Jeden skurcz mocny i prę..., dwa kolejne trochę słabsze i tak chyba z pół godzinki, zbadali i stwierdzili że główka źle się ułożyła, tzn. buźką do dołu, to kazali mi położyć się na boku i tak przeczekać kilka skurczy (chyba z pół godzinki) ale to nic nie dało, później jeszcze na stojąco kolejne skurcze i kolejne minuty. Zbadali znowu i nadal główka źle i nie schodzi bo zablokowana. Ja prę a mały zamiast schodzić w dół to tylko do pewnego momentu się zsuwa i wraca spowrotem. O 19.45 gdy już prawie 2 godziny trwała druga faza porodu lekarz do mnie, że nie ma na co czekać, że najlepiej jest zrobić cc. Ja do niego mówię, że nie chcę, że ma coś zrobić żebym już teraz urodziła, bo jak już tyle przecierpiałam to nie chcę operacji. Ale niestety w ciągu 10 minut byłam już na sali operacyjnej ze znieczuleniem. Wtedy poczułam ulgę po 12 h bólu, a po chwili Cezary był już na świecie. Namęczyli się, żeby Go wyrwać tam z samego dołu ale mały zaraz krzyknął. Pokazali mi Go takiego omazionego i zabrali. O 20.40 byłam już na sali pooperacyjnej, K. czekał na mnie, ale synka dopiero o 22.0 zobaczyliśmy tak naprawdę.
Całej nocy nie przespałam z wrażeń a o 5.30 przyszła położna, pomogła mi się pozbierać i postawiła mnie na nogi. Wtedy już było dobrze.
Ryba naprawdę samo cc nie jest takie złe, wiadomo troszkę boli, ale w porównaniu z tym bólem podczas skurczu to jest pikuś. Wiadomo do dzisiaj odczuwam że miałam dziurę w brzuchu ale nie jest to jakoś strasznie dokuczliwe. tylko chyba to wszystko w środku wolniej się obkurcza i dochodzi do poprzedniego stanu.
W sumie jestem zadowolona z personelu, były przy mnie dwie położne przez cały czas, jedna doświadczona, druga młoda zaraz po studiach - fajna dziewczyna. Bardzo pomocna, bo mojemu K. choć siedział tam z nami nie dałam się dotknąć. Mój lekarz, też ciągle do mnie zaglądał i pytał o postępy. Nawet na sali operacyjnej pocieszał, że rany nie będzie widać pod bielizną i że się postara ze szyciem - faktycznie się postarał.
Nie wiem, czy dobrze to wszystko napisałam, może jakąś głupotę palnęłam bo się nie znam albo źle ich zrozumiałam
