: 01 wrz 2008, 23:55
Witajcie marcóweczki
Jestem, melduję sie rozpakowana
Wróciliśmy ze szpitala w środę po południu. Malutki czuje się juz dobrze, chociaż w szpitalu dostał żółtaczki i dwa dni leżał na fototerapii w inkubatorze. Cały czas musiał mieć oczka zasłonięte specjalymi goglami, serce mi się krajało, mój M. jak go tam zobaczył to ze łzami wyszedł od razu ze szpitala...nigdy nie widzialm go takiego zatoskanego. Na szczescie było minęło.
Poród miałam w miarę lekki i nawet szybki. O 16.00 poczułam pierwszy skurcz, następne by ły co 20 mi, potem co 15, od 20.00 zaczęły się co 8min, więc zaczęlam się szykować do szpitala. Ok.22 zaczęły się co 6min więc pojechaliśmy. W szpitalu były już co 5 i tak zostało właściwie do końca.Zbadali mnie, rozwarcie na 6 cm więc położna zaaplikowała mi czopek, pochodzilam trochę po korytarzu, wypadł mi czop. Napisałam sms-a do Agi.O 1.45 odeszły mi wody, o 2.15 dostałam zastrzyk z oksytocyny a o 2.35 synek był już z nami nawet lekarz nie zdążył zbiec z piętra wyzej urodziłam w jednym skurczu, poprostu rewelacja, mogłabym tak rodzić nawet i następną trójke dzieci moja II faza porodu trwała 0,5 minuty tak mam wpisane w ksiązeczce
I tu sielanka się skonczyła.Okazało się, ze mam przyrośnięte łożysko...i tu się zaczęło....najpierw czekali aż samo wyjdzie...gnietlli mnie niemiłosiernie... po pół godzinie dostałam krwotoku... ciśnienie zaczęło mi spadać, czułam jakbym opadała z sił,mdlała, okropne uczucie. Szybko wbili mi drugi wenflon i zaczęli szykować mnie pod narkozę żeby wydobywać go ręcznie.Przyszła położna, zaczęla mnie uspokajać, kazała się rozluźnić i nagle łożysko wyszło. Wstrzymali podawanie narkozy bo ponoć już nie było potrzeby. Za to lekarz(od siedmiu boleści, przeklinam go) zacząl łyżeczkować mnie na żywca. Miało to potrwać "chwilkę" a rwał mnie ponad 40 min, gdzie jęczałam z bólu, jakieś studentki mnie trzymały a położna miała taką minę..przerazenie wymalowane na twarzy, zresztą jak i cała reszta.Lekarz kazał co chwila spokojni lezeć, a połozna ku ogolnemu zaskoczeniu wkoncu ryknęla na niego, ze i tak jestem spokojna na to co ze mna wyczynia normalnie szok. Wymęczli mnie strasznie, nie zapomnę tego bólu do końca zycia. Ale ponoć nie dało inaczej rady.
Teraz próbuję się zorganizowac z moją dwójką dzieci. Zuzia na szczęscie zaakceptowała brata, całuje go, przynosi zabawki, wyrzuca pieluszki slodko to wygląda jak się o niego troszczy. N
Narazie nie byłam z nimi sama dłużej niż 4 godziny, po jutrze mam zostać z nimi sama. Dostałam w prezencie elektroniczną nianię - wybawienie mieszkamy w domu z dziełką, więc już nawet dziś uśpilam małego i na godzinę mogłam wyjsć z Zuzią na powietrze. Trochę się bałam, ze to urządzenie nie zadziała, ale sprawdziło sie rewelacyjnie.
Lecę narazie spać, bo padam i szczerze mówiąc nadal jestem osłabiona, mam anemię i trochękiepsko ogólnie sięczuję,ale staram trzymac się dzielnie. Jutro może uda mi sie wpaść to jeszcze poopowiadam trochę buziaki
Jestem, melduję sie rozpakowana
Wróciliśmy ze szpitala w środę po południu. Malutki czuje się juz dobrze, chociaż w szpitalu dostał żółtaczki i dwa dni leżał na fototerapii w inkubatorze. Cały czas musiał mieć oczka zasłonięte specjalymi goglami, serce mi się krajało, mój M. jak go tam zobaczył to ze łzami wyszedł od razu ze szpitala...nigdy nie widzialm go takiego zatoskanego. Na szczescie było minęło.
Poród miałam w miarę lekki i nawet szybki. O 16.00 poczułam pierwszy skurcz, następne by ły co 20 mi, potem co 15, od 20.00 zaczęły się co 8min, więc zaczęlam się szykować do szpitala. Ok.22 zaczęły się co 6min więc pojechaliśmy. W szpitalu były już co 5 i tak zostało właściwie do końca.Zbadali mnie, rozwarcie na 6 cm więc położna zaaplikowała mi czopek, pochodzilam trochę po korytarzu, wypadł mi czop. Napisałam sms-a do Agi.O 1.45 odeszły mi wody, o 2.15 dostałam zastrzyk z oksytocyny a o 2.35 synek był już z nami nawet lekarz nie zdążył zbiec z piętra wyzej urodziłam w jednym skurczu, poprostu rewelacja, mogłabym tak rodzić nawet i następną trójke dzieci moja II faza porodu trwała 0,5 minuty tak mam wpisane w ksiązeczce
I tu sielanka się skonczyła.Okazało się, ze mam przyrośnięte łożysko...i tu się zaczęło....najpierw czekali aż samo wyjdzie...gnietlli mnie niemiłosiernie... po pół godzinie dostałam krwotoku... ciśnienie zaczęło mi spadać, czułam jakbym opadała z sił,mdlała, okropne uczucie. Szybko wbili mi drugi wenflon i zaczęli szykować mnie pod narkozę żeby wydobywać go ręcznie.Przyszła położna, zaczęla mnie uspokajać, kazała się rozluźnić i nagle łożysko wyszło. Wstrzymali podawanie narkozy bo ponoć już nie było potrzeby. Za to lekarz(od siedmiu boleści, przeklinam go) zacząl łyżeczkować mnie na żywca. Miało to potrwać "chwilkę" a rwał mnie ponad 40 min, gdzie jęczałam z bólu, jakieś studentki mnie trzymały a położna miała taką minę..przerazenie wymalowane na twarzy, zresztą jak i cała reszta.Lekarz kazał co chwila spokojni lezeć, a połozna ku ogolnemu zaskoczeniu wkoncu ryknęla na niego, ze i tak jestem spokojna na to co ze mna wyczynia normalnie szok. Wymęczli mnie strasznie, nie zapomnę tego bólu do końca zycia. Ale ponoć nie dało inaczej rady.
Teraz próbuję się zorganizowac z moją dwójką dzieci. Zuzia na szczęscie zaakceptowała brata, całuje go, przynosi zabawki, wyrzuca pieluszki slodko to wygląda jak się o niego troszczy. N
Narazie nie byłam z nimi sama dłużej niż 4 godziny, po jutrze mam zostać z nimi sama. Dostałam w prezencie elektroniczną nianię - wybawienie mieszkamy w domu z dziełką, więc już nawet dziś uśpilam małego i na godzinę mogłam wyjsć z Zuzią na powietrze. Trochę się bałam, ze to urządzenie nie zadziała, ale sprawdziło sie rewelacyjnie.
Lecę narazie spać, bo padam i szczerze mówiąc nadal jestem osłabiona, mam anemię i trochękiepsko ogólnie sięczuję,ale staram trzymac się dzielnie. Jutro może uda mi sie wpaść to jeszcze poopowiadam trochę buziaki