Martuuniu wakacje super. Naprawdę fajne, a Nelinka dzielna dziewczynka.
Amelka również czasem dokazuje, ale generalnie jest spokojna.
Przymierzałam Amisię do rowerku, ale jeszcze nie bardzo sobie radziła i dlatego zrezygnowaliśmy z takiego zakupu. Zastanawiam się jednak nad takim holenderskim wymysłem. Rowerek dla dzieci bez pedałów. Dwukołowy. Dzieci łapią równowagę i ponoć bardzo łatwo przesiadają się na normalny rower. Jest to wygodniejsze niż kółka po bokach czy kij włożony w rower i tato biegnący za maluchem. Koleżanka kupiła i jest to naprawdę świetna sprawa.
Wyniki rekrutacji do przedszkola przesunięte, bo się okazało, że część rodziców nakłamało z urzędem podatkowym. Oczywiście wszystkich już obdzwonili i okazało się, że część wysłała pocztą i doniosła poświadczenia, a część po prostu wpisała urzędy wrocławskie i wysłała gdzie indziej. Tylko poco to dodatkowo sprawdzać, skoro ktoś mówi - wysłałem pit do psiej dulki?
I tak nie jest zbyt wesoło, bo okazuje się, że dla 500 dzieci brakuje miejsc we Wrocławiu. Niefajnie, a urząd miasta woda w usta. Zwłaszcza na pytania dziennikarzy: dlaczego kłamali i twierdzili, że dla każdego dziecka we Wrocławiu będzie miejsce w przedszkolu? To nie jest setka dzieci, ale pół tysiąca, czyli więcej niż jedno przedszkole. I kto za takie wyliczenia powinien odpowiadać?
Żłobek dalej zamknięty. Amelkę wozimy do zastępczego. Tyle, że dojazd zajmuje nam najszybciej 50 min, zwłaszcza z rana. Szczególnie, ze główną ulicę łączącą część miasta z Leśnicą zamknęli i wszystko jedzie koło nas
A ja dodatkowo padam na pysk. Mieliśmy duże zlecenie. Mój M w sobotę pracował, a w niedzielę siedzieliśmy do 3 w nocy z robotą. Najgorzej, że w poniedziałek pobudka o 6. Trzeba zdążyć do żłobka. Jednak na swoim, to trudniej przesuwać termin i jakoś bardziej zależy.
Co do asertywności, to stwierdzam, że po prostu wizytę w urzędzie, u notariusza, czy w banku należy zacząć od ostrego skrzyczenia pracowników tej instytucji, a przynajmniej ostrego potraktowania. W efekcie - dopiero się biorą do pracy.
Wczoraj byłam u notariusza, bo mam zrobić wpis o hipotece. W zeszłym tygodniu nie zrobił tego notariusz, bo bank nie dał jednego zaświadczenia, a my daliśmy się przekonać, że będzie taniej i bardziej nam się to opłaci.
Poszłam do notariusza, a ten, że:
- niestety nie mogę pani pomóc, bo musi pani mieć numer księgi wieczystej, by zrobić wpis. - Po prostu scyzoryk mi się w kieszeni otworzył. W zeszłym tygodniu mogłam to zrobić, a w tym nie?
- Jak to nie mogę? Co innego państwo mówili w zeszłym tygodniu. Na zeszłą środę byłam umówiona na telefon. Mieliście mi podać numer kzkw i to miało wystarczyć.
- Ale my nie mamy tego numeru i nic nie zrobimy.
- To wyście mnie oszukali. To że bank mnie robi w konia, to się przyzwyczaiłam, ale wy? Prawnicy?
-Nie, ja bym tego tak nie nazwał.
- Wie pan co? Ja wiem jak to nazwać, a mam znacznie większe kompetencje niż pan, co do nazywania, bo to ja jestem doktorem nauk humanistycznych ze specjalnością językoznawczą. Tak więc proszę posłuchać. W zeszłym tygodniu podpisaliśmy u was akt, boście twierdzili, że taniej i lepiej nam będzie wpis o hipotece robić samemu. Mówiliście: będzie taniej, lepiej, szybciej, od razu, bez problemu i proszę zadzwonić w środę. A tu się okazuje, że musimy czekać pół roku na księgę, potem zrobić wpis, zapłacić 200 zł za znaczek i czekać kolejne pół roku i przez ten czas płacić podwyższoną marżę w banku. To jakie to taniej, szybciej i bez problemu? Niech mi pan powie, jakie to taniej? Proszę policzyć? Oszukaliście nas i to z premedytacją i teraz proszę pomyśleć, jak to rozwiązać. Przypomnę, że nie byłam tu sama z państwem, tylko był jeszcze mój mąż i przedstawiciel dewelopera. Dodam, że na chwilę obecną z panem rozmawiam i wylewam tylko żale na pana.
Okazało się, ze można wszystko załatwić, tylko trzeba chcieć. Przychodzą mi takie rozmowy naprawdę trudno, ale okazuje się, ze należy się z nimi szarpać. Tylko przykre jest to, że część ludzi przychodzi do takich urzędów jako petenci i nie mają odwagi na partnerską rozmowę. Wiadomo, że lepiej załatwiać polubownie i ja to wiem i oni również i wszyscy wiemy, że to taka gra. Kto więcej ugra i kto więcej komu pozwoli poczuć satysfakcję. Wszędzie ta cholerna polityka.
Ale im jestem starsza, tym bardziej przeraża mnie bezwzględność z jaką sobie instytucje poczynają z nami, a my z nimi.
Ja mam czasem już naprawdę dosyć tego użerania się z tymi ludźmi. Zero uczciwości i trzeba się z nimi naprawdę pilnować.
Zresztą, się okazało, żeśmy wspólnie z moim M wynegocjowali naprawdę świetną cenę, bo znajoma za akty do dwóch mniejszych mieszkań zapłaciła na każdym o 300 stówki więcej od nas, a i tak jej cena uchodzi za jedną z lepszych.
Przynajmniej tyle satysfakcji.
Choć przyznać się Wam muszę, że im dalej w las, tym więcej grzybów. Takie rozmowy, taka gra bywa pociągająca, bo daje satysfakcję. Tylko dlaczego tak ciężko przychodzi decyzja o graniu?
Chyba pójdę od października na prawo zaoczne. Zaczyna mi się to podobać.