17 lip 2013, 20:48
Witam wszystkie przyszłe mamy.
Postanowiłam opisać swoją historię porodu, aby uświadomić wszystkie przyszłe mamy, że lepiej iść sto razy z najmniejsza błahostką do lekarza niż raz jeden zbagatelizować sprawę.
Do porodu zostały 2 tygodnie. dzień jak co dzień, brzuch niby wysoko- przynajmniej ja nie zaobserwowałam zmiany, paląca zgaga, ból kręgosłupa, jak zwykle zero skurczów przepowiadających, których nie miałam ani raz, 5 dni wcześniej wypadł mi czop śluzowy- lekarka mówiła że w takim razie do 2 tygodni urodzę. Około 11 poczułam coś wilgotnego, ale pomyślałam, że to śluz który się zwiększył w ostatnim czasie - dosłownie kilka kropli, na wszelki wypadek zadzwoniłam na porodówkę czy możliwe że wody się sączą, położna stwierdziła, że przy pierwszym dziecku to na pewno nie, że by chlusnęło i było chociaż z pól szklanki. O 13 znów uczucie, że"leci" coś wilgotnego- znów dzwonię położna mówi, że w ostatnich dniach i tygodniach ciąży zwiększa się ilość śluzu, żebym się nie martwiła, o 15 znów to samo uczucie nie wytrzymałam, miałam dziwny niepokój- może intuicja- pojechałam do szpitala. Opisuje sytuacje lekarce, patrzy na mnie jak na kosmitę i pyta czy potrzebowałam podpaski na te niby wody- mówię że nawet wkładka jest sucha....no leciutko tylko wilgna... Głupio mi się zrobiło, że jestem przewrażliwiona i w ogóle, ale lekarka wzięła mnie na badanie, sprawdziła "śluz" specjalnym papierkiem, zrobiła gigant oczy mówi że to wody....biegiem na usg sprawdzić ile wód zostało, potem ktg i pobieranie krwi i najdłuższa w życiu godzina w oczekiwaniu na wynik czy nie doszło do zakażenia wewnątrzmacicznego co jest równoznaczne z sepsą a wiadomo co to oznacza dla takiego maleństwa.... Na szczęście nie doszło do zakażenia, ale i tak musieliśmy dostać antybiotyk, lekarka była w szoku ze postanowiłam przyjechać do szpitala z niby taka błahostką, chyba nie muszę pisać co by się stało gdybym nie przyjechała. Po otrzymaniu wyników podjęto decyzję, że trzeba mi podać oksytocynę, żeby wywołać poród. Poszliśmy z mężem na porodówkę i.... zajadaliśmy pomarańcze- wiedziałam że karmiąca mama nie może cytrusów więc chciałam się najeść na zapas i rozwiązywaliśmy sudoku żeby zabić czas. Godzina 20- minęła godzina od podania oksytocyny, skurczów brak, postęp porodu 0. Godzina 22 pojawiły się skurcze, jest to dyskomfort- ale w sudoku nadal można grać, 23- mąż mnie masuje i trochę gramy, choć już nie jest za fajnie, skurcze nieprzyjemne postęp porodu 0. Północ leżakujemy, choć nie jest to za wygodne, bo masa kabli do mnie podpięta, skurcze silne, nawet boli, rozwarcie 1 cm. 1 w nocy- lekarze podjęli decyzje, że nie ma sensu mnie męczyć, odłączają oksytocynę odprawiają męża do domu. Rano ma być powtórka a jak nie to w południe cesarka. Idę leżeć na patologię. Zamykam oczy wydaje mi się że usnęłam ale patrzę na zegarek minęłą minuta...."obudził" mnie silny skurcz, "przysypiam" ponownie tym razem na 2 minuty, bo znów skurcz, leże tak sobie godzinę i i się męczę, staram się nie wiercić żeby nie obudzić innych pań, boli bardzo, ale przecież mówili że zaraz to się uspokoi że ból dopiero przyjdzie...o 2 badanie ginekologiczne, skurcze co 2, 1 minuta rozwarcie 1 cm...lekarka mówi że jeszcze daleka droga.Wracam na łóżko, myślę że nie potrzebnie zjadłam pomarańcze, lecę do łazienki wymiotuję, wracam jest 2:15 siadam na łózku i zalewam je wodami- faktycznie takie to uczucie jakby pękł balonik- wkurzało mnie takie określenie, myślałam jak to można do tego porównać a to jednak dobre porównanie, znów wymioty, skurcze co minutę, ból nieziemski ale myślę, do pordu to daaaleka droga nie mogę przesadzać, choć płakać mi się chce, ale latam dalej do łazienki, 2:40 zaczęły się drgawki, więc najpierw skurcz wymioty drgawki i od nowa skurcz już nie wstaje nie dam rady, jest koło mnie położna robi ktg, 3:00 przyszła po mnie lekarka by iść na badanie jakoś wlekę się korytarzem choć nie bardzo kojarzę czy idę czy frunę, drgawki i wymioty ustały, lekarka mnie bada i aż piszczy woła szybko wózek bo ja rodzę..teraz już zaraz!!!!. biegniemy na porodówkę ja wołam że nie urodzę bez męża, położna mówi że i tak nie zdąrzy ale pozwala mi zadzwonić między skurczami, jedzie, ja czekam.. boli nieziemsko, mega, nie krzyczę tylko powtarzam że nie wytrzymam że tak okropnie boli- nie dostałam żadnego znieczulenia, bo przecież miałam rano rodzić...mąż wbiega i zaczynają się skurcze parte- kojarze je jako ulgę inny rodzaj bólu- 4:10 i jest nasz Michaś.
uff ale się rozpisałam
Byłam na szkole rodzenia, na konferencjach dla kobiet w ciąży, miałam wykute wszystkie techniki łagodzenia bólu, zdecydowana byłam na znieczulenie zewnątrzoponowe, a nie skorzystałam zupełnie z niczego, bo nie zdąrzyłam ,bo nie wiedziałam że rodzę