u mnie to wygladalo tak: na 2 dni przed porodem zaczal mi odchodzic czop podbarwiony brunatna krwia... drugiego dnia o 5 rano zaczelam krwawic (to juz byla jasna krew, nie brunatne barwienie) i dostalam skurczy, pojechalam do szpitala.. powiedzieli, ze to dalej ten czop odchodzi, mialam rozwarcie 2cm, odeslali do domu.
w domu skurcze sie nasilily, ale bylam "dzielna" i czekalam na moment, w ktorym mialabym juz naprawde dosyc... tak czekalam i czekalam, az o 15 wszysto przeszlo jak reka odjal
ale ze wzgledu, ze nadal krwawilam (i to coraz bardziej obficie) pojechalismy do szpitala, gdzie zatrzymano mnie na obserwacje... jako, ze nic sie nie dzialo ok. 18 lekarz przebil mi pecherz z wodami (rozwarcie na 4.5 cm) i kazal czekac na skurcze
i znowu wielkie NIC.. tzn. slabe skurcze, ale nic wielkiego
o 23 podano mi oksy, a o 1:20 maly byl na swiecie
tak wiec prawdziwego "meczenia sie" mialam ok. 2h (+ poranne skurcze, co 3min, mocne ale dajace sie przezyc)
aha, porod odbyl sie bez zadnego znieczulenia (poza gazem)... czasu nie bylo na morfine i inne... tak to szybko polecialo
