W nocy nie miałam siły ani czasu zeby cos napisac do was na gorąco, walka była ostra.
W szpitalu byłam wczoraj gdzies po 20, potem badanko, papierki i na oddział. Tam oczywiscie zmora mojego zycia (a raczej moich porodów) czyli oksytocyna od razu i w duzej ilosci. I zaczęło sie niestety to co poprzednio - piłeczki, prysznice, chodzenie, oksytocyna, masaz szyjki (wyjątkowe fuuu) - a tu brak rozwarcia. Na szczescie mała znosiła to wszystko całkiem dobrze i z nią było ok. Ze mną z czasem coraz gorzej.....
Mąz dzielnie znosił, pocieszał, odwracał uwage, zagadywał, nawet chciał pisac do was w nocy, ale chyba nie wszystko co mówiłam było cenzuralne.....
Na reszte nocki spuszcze zasłone milczenia zwłaszcza ze wiekszosc was jeszcze nie rodziła, a ja nie chce nikogo straszyc, bo to bez sensu.
Teraz jest mi lepiej, odpoczywam, siedze sobie zadowolona, ZNIECZULONA
bo po ponad 12 godzinach dopracowałam sie 2 cm rozwarcia wiec mogli mi dac znieczulonko za co jestem wdzięczna wszystkim na około. Musze nazbierac troche sił, na finish, ktory mam nadzieje nastąpi niebawem.....
Chociaz teraz, jak juz nic nie boli, to moge sobie tu siedziec i pisac...
Moze jeszcze sie doczekam az ktoras z was wstanie....