01 lut 2008, 20:48
A więc we wtorek o 7 rano zjawiliśmy się z mężem w szpitalu na przyjęcie. Zrobili mi usg, nadal 2cm rozwarcia, lekarz obliczył że mały waży 3200-3300, łożysko 3 stopień. O 8:30 byliśmy już na sali porodowej, a ok. 9 podłączyli mi kroplówkę, skurcze przyszły szybko i były co 9min. Przy 4cm rozwarcia przebili mi pęcherz i po tym zaczęły się troszkę silniejsze bole i niestety były to krzyżowe, mężuś spisywał się na medal, masował dzielnie plecy. Później wskoczyłam do wanny z ciepła wodą i masażami, rewelacja, chciałam już tam zostać do końca porodu, posiedziałam ok.30 min. Jak się już zaczęły straszne bóle dali mi jakieś znieczulenie, które działało od razu, ale krótko. A później to już za dużo nie pamiętam, dużo bólu,wiem że już nie miałam siły żeby wypchnąć małego i lekarka powiedziała, że jak mi się teraz nie uda to będzie musiała użyć kleszczy to ja tak się zawzięłam, że 2 parcia i mały był na świecie. Niestety straciłam bardzo dużo krwi i popękałam(pomimo nacięcia), mężuś mówił, że lekarz nieźle napocił, żeby mnie zszyć, a położna jak zdejmowała mi szwy to powiedziała, że już dawno nie widziała takiego szycia. Jestem wdzięczna mężowi,że był ze mną, bo sama nie dałabym rady. Spałam z 2 godz. na sali porodowej, bo byłam cały czas pod okiem położnej, a jak już mnie przewozili na salę poporodową to to był dopiero koszmar, ledwo wjechały do pokoju to zaczęłam okropnie wymiotować, byłam okropnie wykończona. W sumie dostałam z 15 kroplówek i wahali się nad przetoczeniem krwi, ale na szczęście obyło się bez tego.
To tak mniej więcej wyglądało, sorki jeśli pisze bez sensu.