Cześć Kochane Kwietniówki.
Melduję się 2w1. Chyba nigdy nie urodzę.... Moje wizyty na izbie przyjęć nie są spowodowane akcja porodową, a wynikają z potrzeby monitorowania akcji serca Julci.
Rozwarcie to ja mam na opuszek palca, skurczy brak i może nawet ze 2 tyg nie urodzę. Jak do 12 nic się nie wydarzy to mam dzwonić do lekarza... Oby tylko nie oksytocyna
Pamiętacie jak kiedyś pytałam tu o wysokie tętno? Wczoraj znowu miałam 104 na wizycie u lekarza, a mała 170-180. Przez to skierował mnie od razu na izbę przyjęć na Żelazną na KTG. Pojechałam tam, podłączyli mnie do KTG, poleżałam z pół godziny, mała się rzucała jak szalona i dalej 160-180
Lekarka zdecydowała się na zbadanie krwi i podłączenie kroplówki. Wbili mi taką okropną igłę z wenflonem, pobrali krew, potem podłączyli kroplówę i leżałam kolejną godzinę. Myślałam, że padnę, tak mi było niewygodnie i ręka mnie bolała (dziwne bo już miałam kroplówki i było ok). No i po kroplówce znowu KTG. Jak dla mnie było minimalnie lepsze, nadal miała od 140 do 175, ale stwierdzili że ten zapis jest lepszy. Lekarka poszła konsultowac to z kimś jeszcze i zdecydować czy zostaję w szpitalu, czy idę do domu. Decyzja - robimy USG w celu sprawdzenia stanu płynu owodniowego i do domu, a jutro rano back. Wróciłam do nonono. Strasznie byłam wymęczona, wszystko mnie bolało, a najbardziej dół brzucha. Pospałam 3 godziny i dalej nie mogłam. Serducho waliło, ja chciałam spać, a ono nie dawało
Jak wstałam poryczałam się jak dziecko z bólu pleców... Ech...
Rano było lepiej, ubraliśmy się i na 9 na izbę. KTG sporo lepsze - już nawet ja zauważyłam. Wciąż jednak ze skokami do 180... Kazali czekać na konsultację do lekarza. Siedziałam tam 4 godziny, tylu ludzi
Zasnęłam na ramieniu męża i w końcu doczekałam się konsultacji. Stwierdził, że jest ok, znowu USG (to znany gin i chyba ufa tylko USG wykonanemu przez siebie...). Wypuścił mnie do domu i kazał przyjechać w niedzielę na następny zapis.
Po powrocie musiałam na chwilę się położyć, bo ledwo na oczy po tej nocy patrzę, ale potem szybciutko Wam donoszę co i jak...
Dziękuję, że się tak martwicie i czekałyście na wieści ode mnie - to miłe, szkoda tylko że nie wróciłam z moim dzidziolkiem na zewnątrz... Jak widać nie pcha się wcale na świat i nie wiadomo ile jeszcze to potrwa. Przez to serduszko teraz będę marzyć o porodzie i tuleniu jej jak najszybciej.