ooo, to już dzisiaj to wspaniałe święto?
Czuję tu jakąś ironię
Ja jakoś strasznie nie przeżywam tego święta, ale zawsze z Mężusiem coś tam dla siebie wymyślimy

Dziś mam nadzieję, że moja Mama zostanie po południu chwilkę z Nikosiem a my wyskoczymy sobie na obiadek/kolację do restauracji
Chociaż trudno przewidzieć co się dziś u nas będzie działo, bo od kilku dni walczymy o życie naszego psiaka

A najgorsze jest to, że nie wiadomo do końca co mu jest... Mamy co prawda szczęście, że przyjaciel moich rodziców jest weterynarzem, bo zawsze łatwiej. Generalnie zaczęło się od tego, że przestał jeść, pić i nie mógł się załatwić, nawet siku. Potem doszły wymioty. Lekarz stwierdził, że coś zjadł, czego nie może wydalić... Dostał zastrzyki, jakiś antybiotyk, przeciwzapalne i parafinę do picia, coby pomogła przy załatwieniu się. Załatwił się na rzadko parę razy, odrobinę i nie omieszkał zrobić to u babci na dywanie

plus kilka rzygów, więc wczoraj miałam cudny poranek... Wczoraj rano wet był u mnie, M nie było, dał Docentowi znów zastrzyki i kazał dawać aviomarin. Nie pomogło, M jeszcze do tego był na szkoleniu, ale się zerwał i po południu pojechał z Docentem do lecznicy. Dostał zastrzyki i kroplówkę i wydawało się, że się poprawia bo wieczorem zaczął pić wodę. Ale potem w nocy wymiotował jak nie wiem i jakby tego było mało, zaczął wymiotować krwią

Do tego nie mógł się na nogach utrzymać, więc już myśleliśmy, że to koniec... No ale M. zadzwonił do lekarza i kazał go przywieźć po raz kolejny. Dzwonił niedawno, że posiedzi tam z nim i chyba będzie cięty...
Przez chwilę p. Zdzichu podejrzewał parwowirozę, ale Docek był szczepiony więc nie wiem... Póki co jest zdania tak jak początkowo, że coś zjadł, nie wiadomo co, czego nie może wydalić i co go wykańcza. Nie wiem może coś ostrego... Oj oj, oby już się wyjaśniło i oby Docent przestał się męczyć
