znalalam w necie ciekawy artykol : przeczytajcie
Niecały rok temu, podczas spotkania ze znajomymi ich synek wypluł z buzi smoczek. Wówczas moje dziecko (różnica między chłopcami to około 10 miesięcy — mój starszy) podniosło go i ze zdziwieniem pokazało rączką. Widziałam, jak bardzo zaintrygował go przedmiot, który widział po raz pierwszy w życiu, a którego używało inne dziecko. Ta sytuacja uświadomiła nam — mężowi i mnie — jaką dumą napawa nas fakt, że udało nam się przetrwać bez smoczka, mimo że czasem było ciężko.
Od początku (jeszcze z czasów szkoły rodzenia) byliśmy zdecydowani na nie wprowadzanie smoczka w życie naszego dziecka. Dlaczego? Dlatego:
* Stwierdziliśmy, że smoczek to głównie korkowanie dziecka dla wygody rodzica. Jakoś słabo podobało nam się zatykanie dziecka tylko dlatego, że płacze (przecież jakiś powód ma, więc chyba raczej trzeba go znaleźć i usunąć). Korkowanie buzi malucha uważaliśmy bardziej za coś poniżającego dla dziecka, no i doszliśmy do wniosku, że zawsze musi znaleźć się inny sposób na uspokojenie Mikołaja.
* W większości przypadków, nawet gdy nie potrafiliśmy odgadnąć przyczyny płaczu Mikołaja, udawało nam się go wyciszyć. Na szczęście nie przechodziliśmy kolek ani bolesnego ząbkowania, więc to pewnie też wspomogło nasze antysmoczkowe zacięcie. Aczkolwiek nie raz zdarzały się synkowi długotrwałe płacze i z ręką na sercu przyznać mogę, że ani razu myśl o smoczku nie zagościła w mojej ani męża głowie (a nawet jeśli w męża głowie zagościła, to się do niej nie przyznał ;) )
* Obawialiśmy się wad zgryzu, wad wymowy oraz opóźnienia rozwoju mowy.
* Nie widziałam potrzeby, by Mikołaj ssał cokolwiek poza moją piersią. Mikołaj chyba też nie widział :) Wyszłam z założenia, iż czas, który spędzał przy piersi w zupełności zaspokaja jego potrzebę ssania.
* Był pewien czas — gdy nasze dziecko miało kilka miesięcy — że na nocne karmienie Mikołaj budził mnie nie płaczem, ale tak głośnym cmokaniem i ssaniem, że słyszałam go z drugiego pokoju. Nawet się nie budził. Wyglądało to tak, jakby śniło mu się, że ssie moją pierś. Bawiło nas to niejednokrotnie, ale nigdy nie uważaliśmy, by ten głośny odruch ssania w jakikolwiek sposób zastępować lub uciszać smoczkiem. Uznawaliśmy to po prostu jako sygnał do karmienia, który po jakimś czasie został zastąpiony nawoływaniem i tyle.
* Więcej grzechów nie pamiętam… ;)
Broń Boże, nie zamierzam tu wypowiadać wojny smoczkowym rodzicom. Jeśli ktoś świadomie z jakichś sensownych powodów zdecydował się na wykorzystanie smoczka (choć ja nie słyszałam raczej o takowych, ale super znawcą tematu nie jestem i być może istnieją sytuacje, gdy bez smoczka, dla dobra dziecka, się nie da), to jego sprawa i tyle. Chciałam tylko pokazać, że nam się udało bez. Że naprawdę można. Wiem, że wielekroć rodzice nawet nie zastanawiają się nad tym, że smoczek może w jakiś sposób dziecku zaszkodzić. Od pokoleń korkowało się dzieci, to widocznie tak trzeba. A może po prostu komuś podoba się dziecko ze smokiem w buzi. Nie wnikam. Mnie się nie podoba, mi jest zakorkowanego dziecka żal; żal mi jego zębów, języka, jego hamowanej potrzeby wypowiadania się… I tyle :)
Proszę Was tylko o jedno — jeśli stajecie przed dylematem smoczkowym, to zastanówcie się sto razy, zanim w ogóle ten przedmiot kupicie, czy naprawdę jest on potrzebny Waszemu dziecku.
źródło: internet