23 sie 2012, 17:13
Hej. Meldujemy się z domku :)
W niedzielę od rana miała bardzo znośne skurcze co 8-10 minut i tak cała niedzielę. O 22giej położyliśmy się spać, ale nie bardzo mogłam zasnąć, więc mój mąż postanowił pojechać po mamę. Byłam zła, bo mówiłam, że do rana poczekamy i wówczas zdecydujemy czy jechać na porodówkę. Przyjechała moja mama, wypiliśmy po kawce i pojechałam z mężęm do szpitala. Przyjęta byłam 0 23:58:) O godzinie 0:30 miałam badanie i... rozczarowanie, bo rozwarcie na małe 2,5 cm, dziecko bardzo wysoko, ale że już po terminie to zostawili mnie na przedporodowej sali, a męża odesłaliśmy do domu z instrukcją by przyjechał po 7mej może wówczas będzie jakiś postęp. Przed 1szą podłączyli mnie do ktg- skurcze co 5-6 minut, po pół godzinie skurcze były już bardzo silne więc poprosiłam o odłączenie bo muszę do wc. Z wc już nie mogłam dojść do sali przedporodowej, więc położna postanowiła mnie zbadać- rozwarcie 7-8 cm, więc telefon po męża i przejście na salę porodową. Tam przyjmująca mnie położna po zbadaniu pyta czy mąż ma być przy porodzie, ja na to, że tak i że już jedzie, a polożna na to " a skąd? zdąży?"- ja w szoku- chyba szybko idzie... Była godzina 1.30, a o 2giej przyszła na świat nasza kruszynka:) Marcelinka, 52 cm i 3480 g!
Tak więc poród expresowy, choć ból chyba większy niż poprzednio.
Marcelinka póki co aniołek- je i śpi, a Matylda zauroczona i chce ciągle pomagać. wystarczy, że mała zakwili, a Tyśka już przy kołysce:)
PS. Ale jestem jeszcze gruba :jestem zly brzuchol wielki jak balon.
PS.2. Gratulacje dla rozpakowanej Malinowej :)
PS.3.I sorki za tak długi post, jakoś tak mi się pisało...