Długo się zastanawiałam czy opisać swój poród czy nie. Nie należał do najprzyjemniejszych i nie chciałam was straszyć. Ale też nie było aż tak najgorzej.
Ale dziś kiedy mija juz prawie miesiąc jestem niemal gotowa znów to przeżyć, więc...
W srodę jeszcze nic nie zapowiadało, że poród już blisko. Wieczorkiem zostałam sama, bo Jarek poszedł na nockę do pracy. Przeprowadziłam szereg rozmów z mamą i ciocią (przez tel). Ciotka opowiadała, ze dostała podczas porodu jakiegoś krwotoku i takie tam... To ja jej mówię, zeby juz dała spokój bo z wrażenia cos mnie brzuch pobolewa jak na okres. Śmiałam się wtedy, że sama się wkręcam. Późno szłam spać bo ok 1. Napisałam Jarkowi o tym bólu brzucha, ale jeszcze nic nie podejrzewałam. Pomyślałam, ze jak usnę to przejdzie. Ale mój sen nie potrwał długo. Ok 2:30 obudziłam sie na siusiu. No w sumie nic nadzwyczajnego w tym stanie, ale.... idąc do kibelka poczułam, że zwieracze puszczają

. Cholera, myślę, co ja już moczu nie trzymam?? Siadłam na kibel i czuję jak mi sie ciepło robi...

to zbyt duża ilość moczu jak na mój wątły ciążowy pęcherz...

O ku...wa!!! Co robić?? Dzwonić do lekarza? Wzywać taksówkę? Dzwonic po Jarka? A może tylko mi sie zdaje? Może położę się i to prześpię??

Postanowiłam jednak zadzwonić po męża. Zanim przyjechał leciało ze mnie już jak z kranu. Nerwica mnie ogarnęła, rozwolnienie momentalne i cofajki na wymioty... przestarszyłam sie na maksa. No ale cóż... najważniejsze, żeby sie ogolić. Wskoczyłam do wanny i rachu ciachy zaczęłam wywijac żyletką... dobrze, że sama sobie nacięcia nie zrobiłam
J przyjechał, dopakowałam się i jazda...
Najpierw ja zatrzymałam auto krzycząc, że nie wzięłąm okularów i nic nie widzę. jarek mówi, że nie wraca bo to pech. No to go wywyaliłam z auta i musiał biec do domu. Na szczęście byliśmy bardzo blisko.
Później on z wrażenia pomylił kierunki i pojechał cholera wie gdzie... na pewno nie do szpitala.
No ale w końcu sie udało i wylądowaliśmy na izbie przyjęc, gdzie powitano nas w srednich humorkach. Pan doktor widocznie wkurzony, że mu pospać nie dałam wciskął mi łape między nogi i z widoczną satysfakcją wystekał: łeee to jeszcze dłuuugo potrwa...1,5 cm rozwarcia
No cóż... trzeba czekać. Bałam się, ze wszyscy będą niemili, ale nie. Na porodówce babeczki normalnie rewelacyjne. Milutkie i pomocne.
Położna zrobiła mi lewatywę (bardzo się ciesze i polecam) i ocenieła efekt mojej walki z golarką na piątkę!
Podłączyła mnie to KTG i czekaliśmy tak do ok7 rano. Niestety nie było postępu. Postanowili wywoływać. Ostrzeżono mnie, że będzie wówczas bardziej bolało, no ale cóż. Bolało... myślałam, że mocno... myliłam się...mocno to było później...
W skrócie do godziny 12 skurcze niemiłosierne, zmina pozycji, litry wypitej wody i kilka pryszniców... i jaki efekt? 2 cm rozwarcia!!! super!! byłam załamana. Zwiększali mi oksytocyne i zwiększali... ból coraz większy... a postęp nijaki.
Dali mi ponoć wszelkie możliwe znieczlenia i wtedy było zajebiście.... między skurczami byłam tak nacpana, że mój mąż i siostra, którzy przy mnie byli brechtali ze mnie na maksa. Pokazując znak Wiktorii mówiłam, że wszystkich kocham i pokój całemu światu

A mówią, że to ponoć nielegalne

No ale przyjemność nie trwała wiecznie. Skurcze stały się tak częste, że nie czułam juz przerw między nimi. I tego uczucia nie sposób zapomnieć. Krzyczałam, żeby mi już zrobili cearkę! Jarek wszedł w dyskusje z lekarką. Ale ona była nieugięta. Badanie...oczekiwanie...rozwarcie 5 cm

Matko czy to się wreszcie skończy myślałam?? Ale od 5 cm juz poszło szybciej. To znaczy teraz tak to pamietam, bo wówczas to była wieczność.
godzina 16:15...9,5 cm rozwarcia...wow...położna mówi, że szykujemy sie do porodu. Szykowali się i szykowali.... 15 minut trwało wieczność... Dobra jest 10!!! Słyszę jak mąż pyta ile to teraz potrwa. babka mówi, że to zależy ode mnie i do godzinki powinno być po wszystkim

do godzinki?? porąbało ją?? ni chuchu... Spięłam się na maksa...po 15 minutach Tomeczek był na świecie... cały i zrowy...najpiękniejszy...wymarzony....anioł!!!
Położyli mi go na piersi, pomarszczona piękność... sina doskonałość... opuchnięta miłość mojego życia!!!
wszystko inne sie nie liczy... nacięcia nie czuć wcale, łożysko rodzić to przyjemność, szycie drobnostka...
Nie zabrali mi go! Był ze mną cały czas. Ujrzałam rozjechany wzrok mojego Jarka... i szczęście w jego oczach. Wreszcie byliśmy razem... cała trójka...
Zrobiłam to! Udało się! Teraz dopiero się zacznie...pomyślałam...