witam się wieczorkiem.
Widzę, że nie tylko ja tu w nerwach

Otoż znów spóźnienie - pół godziny TYLKO, ale zawsze. Nie wiedziałam czy w ogóle wysiedzę na koniec na tych pieprzonych plastikowych krzesełkach. Ale ok, jakoś żyję. Weszłam w końcu do tego gabinetu. Szybkie przywitanie i na fotel. Tam jak mi wsadził rozwierak, to myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok!

Ukłucie straszne!

Ale mówię sobie: "Bądź dzielna, poród boli bardziej". No to leżę dalej i czekam. Wsadził łapsko, pocisnął na brzuś i mówi: "Macica w najwyższym punkcie, czyli na łuku żebrowym. Teraz to już jej kulminacyjna wysokość i będzie powoli schodziła w dół." Ja tu czekam na wieści o mojej szyjce, a nie wysokości brzucha!!!!

No i dalej maca: "Szyjka niestety nie dojrzała do porodu. Daleko jeszcze. Jest długa i zamknięta. Nie widzę perspektyw, żeby miało się nawet w ciągu tygodnia coś zmienić". No to ja już zawiedziona, bo myślałam, że choć coś tam może się skróciło... Ale sobie powtarzam, że to dopiero 37.tc więc trzeba podchodzić na spokojnie i dać Tobiemu posiedzieć jeszcze w brzusiu.
Lecę na USG. A tam pyk pyk pyk i w zasadzie mało się nacieszyłam widokiem dziecka!

Zmierzył główkę, brzuszek i udo - odpowiadają idealnie 37.tc. Powiedział, że mały waży ok. 3kg i że łożysko ładne, dojrzałe i wód wystarcza.
I tyle.
Ubrałam się, odebrałam skierowanie na badanie krwi i moczu i wyszłam.
Kolejna wizyta w środę - 24.03.