cześć 
 
nadrobiłam - a ja nie narzekam na brak czasu, bo Bartuś teraz ma urlop i każę mu sprzątać, bo w końcu jestem w połogu 

 jest jeszcze mama więc spędzam z nią czas trochę... teraz śpi więc skrobię... Dziś zarejestrowaliśmy Różeńkę, zrobiliśmy mega zakupki, wpadliśmy do roboty i wróciłam do maluszków 

 z Lilcią nie wyobrażałam jej zostawić tak szybko nawet na 5 minut, teraz mam takie poczucie, że żadna nie zostaje sama bo mają siebie 
 
 
Co do pracy, to nawet ie zagadnęłam szefa co ze mną... jakoś wiecie coraz bardziej czuję, że chyba jednak nie chcę wrócić 

 jak macierzyński się skończy będzie latko, dziewczynki większe, to jakieś rozrywki wspólne się znajdą - naprawdę chcę ten czas dać im... Oczywiście finanse są ważne, jeśli Bartek dostanie znaczącą podwyżkę to decyzja zapadnie jak nie... pomyślimy 
 
Elusia, kochanie moje jak Ty dbasz o mnie 

 wszystkie dziewczynki pamiętały o mnie - nawet Olivka napisała mi maila, że netu nie ma ale jak dopadła i zobaczyła fotki to musiała skrobnąć 

 naprawdę jestem Wam wdzięczna i uwielbiam Was za to  :ico_buziaczki_big: 
Dziewczynki cofnę się do 11.11.2007 
 
około 16 zaczęły mnie brać skurczyki... małe ale jednak (pamiętam z Lilą było tak samo); od 16:43 do ok. 19 mierzyłam je z zegarkiem i wypadały do 5-6 / 3-4 minuty... Oczywiście kiedy zdecydowaliśmy "przejechać" się do szpitala profilaktycznie okazało się, ze Bartka rodzice grypa, Daniel w Tychach z Izą, moja Aga z Adamem w Warszawie na kolacji hmm... rodzić czy czekać 

 kilka telefonów, Aga już w drodze do nas, Daniel będzie o 21 - wymienią się 

 Po 19 pojechaliśmy do tego szpitala, przywitała mnie Nina, położna z którą rodziłam Lilę (nie kapitan a pierwszy oficer  

 ), aż wzruszyłam się, pamiętała mnie 

 badanie - 4 cm, skurcze jakby ustały, ale nie ma co trzeba mnie zostawić, na noc pobudzać porodu nie będą ale może samo się rozkręci 

 papierkowa robota, Bartuś był ze mną ale tu cisza, stwierdziliśmy, ze nie ma co musi wracać do Lilusi a w razie czego będzie na tel... minęła noc, rano przywitała mnie położna kapitan z porodu Lilusi 

 o nie myślałam, moja szansa na miły poród  

 podłączyły mi oxytocynę, przyjechał Bartunio i czekamy, skurcze są rozwarcie na dobre (!)  4 cm i czekamy... i NIC  

 odłączyły mnie, następna próba jutro, ja wściekła bo tracę czas a nikt mnie nie chce wypuścić, położna kapitan kończy zmianę, ale jej koleżanka mówi, że następna zmiana fajne dziewczyny - miała rację, jedna Zosia kazała mi chodzić, druga też ok, akurat jej syn kończył 12.11 20 lat 

 ok. 21 badają mnie, zaraz odeszły wody - Bartek zaalarmowany, Daniel przejmuje opiekę nad Lilunią - zaczynają się skurcze, wchodzi na salę Bartusio - już jest OK... choć nie do końca, mam skurcze ale nie za mocne, prę, ale nie pozwala mi położna, kiedy każe nie mam się o co zaprzeć bo jakiś debil poodkręcał te trzymaki do rąk  
 
   
  
 - pozostaje Bartek i pani Zosia 

 jakoś idzie, matka 20-latka się niecierpliwi i zachęca słowami, no dawaj, nie umiesz przeć ?? oj ta dziewczyna nie umie przeć - nie odzywam się... wiem swoje JA NIE UMIEM?? Bartuś mój do mnie i tylko go słucham, boli no ale tak powinno być, staram sie przypomnieć czy tak bolało z Lilą - nie pamiętam, eee to i ten ból zapomnę 

 pocieszam się  

 słyszę Marta jeszcze raz (mój dzielny mąż) to ja raz i Różyczka (kurczaczek raczej) leży już na mnie 
 
   
   
  
 mój mąż mnie kocha zapewnia mnie!!! - 22:20 słyszę 

 idą z Różą sobie do ciepełka, ja zostaję na szycie 

 i nawiązuje się rozmowa pani ginekolog asystującej z położną... jakie to były czasy kiedy mężowie nie mogli być przy porodach, ze teraz to takie modne i niemęskie  
 
   
  
 - zagryzam język by nic nie powiedzieć, jak ona taka to jeszcze mnie źle zszyje, myślę 

 zastanawiam się tylko jak ma się jej pogląd do lekarzy położników facetów - zboczeńcy, są przy tylu porodach 

 po wszystkim opowiadam Bartkowi, że jest niemęski - jakoś nie smuci go to 

 heheh śmiejemy się, że skończyły się te czasy kiedy nikt nie patrzył im na ręce - zresztą każdy ma swoje zdanie - na koniec wyrażam swoje, że życzę każdej by jej mąż był "tak zniewieściały" jak mój 

 zamykam buzie 

 (okazało się potem, ze pani gin jest sama niema dzieci i zwyczajnie nie wie o czym mówi- bez komentarza)... Najważniejsze, że dostaję już słodką Różyczkę, co to jest jak taki malusi pączek róży słoooodka, mooooja... nasza 

 byliśmy jeszcze tak ze dwie godzinki i Bartuś musiał uciekać  

 trzeba było się rozdzielić i podzielić dla naszej dwójeczki 

 Potem w szpitalu było OK, Bartuś odwiedzał, fajne dziewczyny, raz nie przyjechał bo podziębił się (dlatego łaził jak Michael J. w masce 

 ) w czwartek wypis, pediatra ma wątpliwości, oznajmiają mi, że zostaję do piątku, nie wytrzymałam, tak tęskniłam za Lilą... chwila niepewności, jednak wychodzę radość niepojęta 

 !!!!!!
Wracamy do domku, nie mogę powstrzymać płaczu (ryku) na widok Lilusi - tak tęskniłam... potem nie mogę powstrzymać łez na widok mieszkania 

  Bartek nie zrobił nic, wielce chory... ale to odrębna historia  
 
   
   
  
 dopiero jak posprzątał to było dobrze, w komplecie, normalnie, pięknie...
mam nadzieję, ze nie zanudziłam Was 

 oczywiście uczucia towarzyszące narodzinom Różyczki są nie do opisania - same zresztą wiecie 
 
 
Teraz dzień wygląda mniej więcej tak: wstaje Róża (ok. 9), karmię ją, tulę, przewijam... odkładam do łóżeczka, wózeczka - zasypia 

, budzi się Lila (ok. 10) przebieram ją, zaczepiam cmokasami, pierdzioszkami w brzuszek, łaskotkami, robię śniadanko, wcina pięknie, idziemy się bawić, ona - ja krzątam się obok zagadując 

 ok. 12 wstaje mój mąż niedźwiedź 

 jemy razem śniadanko... karmienie Różyczki i inne, Lili je w między czasie jakąś przegryzkę, a my "oporządzamy" siebie 

 obiad - wszyscy, Liluś z tatą na podwórko, ja z Różyczką w domciu, ogarniam co nieco 

 potem flesz i już wieczór - 19 kąpiel Róży - wszyscy razem, potem ja karmię Maleńką, tatuś kąpie Lilusię, razem kolacja -- dzieci lulu my czas dla siebie - dziś ja dla Was, Bartek kręci się koło mnie i patrzy z pożądaniem 

 oj niedobry niedobry - buzi dostanie mój zniewieściały 
 
buźki