Jestem padnieta...
Kilka dni temu wyszla Jasiowi taka mala krostka na pleckach,myslalam ze go komar ugryzl.No ale z dnia na dzien wygladalo to coraz gorzej. Dzisiaj to plakal nawet jak mu to dotknelam przy braniu na raczki, wiec wieczorkiem pojechalismy do lekarza. Okazalo sie ze to jakis wrzod. W sumie nie wiadomo dlaczego sie mu to zrobilo (moze przez to ze mial oslabiony organizm po chorobie?). No i musieli mu to wyciac.Najpier podali mu jakis dziwny lek doodbytniczo,po ktorym zrobil sie strasznie smieszny, tak jakby byl pijany. Pozniej dali znieczulenie miejscowe,nacieli skalpelem ok.5 mmi wyczyscili. Czekalam wtedy na korytarzu bo biedny tak plakal jak jeszcze nigdy w zyciu,nie moglam patrzec Krzysiek byl z nim caly czas... (Nie boje sie widoku krwi i kazdej innej osobie moglabym towarzyszyc,alepo prostu nie moglam patrzec jak go boli ) Potem musielismy jeszcze posiedziec z godzinke, pierwsze pol godziny spoko, apotem jak sie zaczal wrzask,masakra po prostu, znieczulenie zaczelo puszczac a swoja droga byl senny... Biedaczek moj... Wrocilismy przed chwilka do domku,mam go budzic co 3 godzinki i sprawdzac czy wszystko jest ok.
A jutro jeszcze szczepienie a potem kontrola ranki... Chyba przeloze to pierwsze...
Sorki ze nic do was... Jutro doczytam