więc tak
teraz napiszę już dokładnie co wiem
rano zadzwoniła moja siostra i z płaczem mi powiedziała własnie to ,że mama ma "zaatakowane" węzły,odebrałam to jednoznacznie,wiadomo co ozn zaatakowane
pojechali z tatą do lekarza od razu
i powiedział tak:
mama ma raka,powiększone węzły chłonne co jest stanem "normalnym" przy guzach ale nie wiedza nadal co to jest za guz ,czy złośliwy czy nie
i tu juz tego nie zdiagnozuja bo nie są specjalistycznym szpitalem,wychodzi na to że mama ma guza w prawym płucu,a reszta płuc czysta i z tego co mówił to nie ma nigdzie innych guzów
juz dzis byłaby w domu ale wczoraj któras mądra pielęgniarka
prawdopodobnie pomyliła jakieś tabletki (choc nie przyznają sie do tego) i mama dostala nie taka co trzeba w wyniku czego dostała uczulenia i ma całą buzia spuchnietą i rękę,i jakieś plamy na rękach
ma wyjsć w czwartek jak jej to zejdzie a we wtorek ma sie stawić w klinice onkologicznej we Wrocławiu i tam zdiagnozuja co to jest dokładnie
nabrałam znowu sił i wiary,że wszystko bedzie dobrze,musi
bo rano to poprostu załamałam sie totalnie
Boże ile to trwa
wszedzie gadanie że szybko trzeba itp a wychodzi potem jak to wygląda naprawdę
mama trzyma sie jakoś,dobrze że ma tą współlokatorke taka naprawde super
a poza tym ona zajmuje sie jakąs medycyną niekonwencjonalną i cos tam próbuje,nie wiem dokładnie o co chodzi,ale rozmawiała dzis z moim tata,ze chciałaby pomóc,cos tłumaczyła,ze rozrysowuje najpierw drzewo genealogiczne rodziny,na co kto umrł,chorował itp
zaszkodzić nie zaszkodzi,a może pomoże,nie wiem