29 wrz 2008, 12:28
Witajcie Kochane!!!!
Nie pisałam, bo....miałam bardzo dziwne przezycia ostatnio. A że nie lubię siać paniki i zawracać ludziom głowy bez powodu, doszłam do wniosku ze napisze o tym póxniej.
A co sie działo? No wiec mielismy falstart....
W sobotę przed 1 w nocy siedziałam sobie przy kompie i zaczęł mnie boleć plecy. Poniewaz zdarza mi sie to często, pomyslałam-ok finito, idę sie połozyć. Chwilę później złapał mnie skurcz w krzyzu. Ok. Myslę sobie-nieźle dziś przegięlam z tym siedzeniem przy kompie, muszę się zacząć ograniczać. 15 minut później-nastepny. Kochane, nie bedę pisać jak to boli, bo ciężko to oddać słowami. Zawsze szczyciłam się, że wytrzymała jestem, ale wtedy włączyły mi się wszystkie mozliwe zwierzęce instynkty, począłwszy od zwinięcia się w kulkę, a skonczywszy na sprincie po domu. No nic...dośc że napiszę że trwało to do 7 rano. Małżowi poleciłam, ze ma iść spać (biedak, mało na skręt jelit nie padł,jak mu powiedziałam że to moze byc już.dopiero na drugi dzień mi powiedział jak potwornie sie wystraszył), sama zaś robiłam cyrk co 15-20 minut w drugiej sypialni. Zaczynało sie od twardnienia brzucha. Robił się gorący i tak napiety, że mogłam niemalże dokładnie zobaczyc kształt dziecka. Potem krzyż, chwile później "odcinało" mi czucie w nogach. Cała zabawa mniej wiecej 5 minut i potem przerwa, którą wykorzystywałam na desperackie pakowanie sie do szpitala, ponieważ-wstyd sie przyznać-jestem w totalnej rozsypce.
Ok 7 rano zauważyłam, że nic nie postepuje, bo przerwy między skurczami zaczęly się wydłużać a nie skracać, aż w końcu zanikły zupełnie...przespałam niemalże cały nastepny dzień. I wczoraj ok 8 wieczorem zaczęło się znowu. Owszem-tylko 4 skurcze, ale za to jakie....w trakcie szczytu kazdego z nich, dostawałam potwornych dreszczy-zaczynały się od brzucha, stopniowo obejmując całe ciało...cieszyłam się że Pio jest w pracy, bo nie chciałm żeby ktokolwiek zobaczył mnie w takim stanie...mówię wam-pozycje kamasutry wymiekaja przy tym,co ja wymyslałam żeby nie pękł mi kregosłup....i znowu nic. Skończyło się niemalże tak niespodziewanie jak sie zaczęło...z jednej strony byłam wściekła...bo po co to całe meczenie się??!!!! z drugiej strony-cieszyłam się, bo mam mozliwość jeszcze się przygotować, no i...mniej wiecej wiem co mnie czeka. najjaśniejszą strona całego zajścia jest postawa mojego Pio, który od momentu gdy widził kilka tych skurczy, przestał uzywac formy pojedynczej dla określenia porodu. Mówi teraz-pojedziemy urodzić bejbika, nasz poród...itp. Po drugie-brutalny wręcz masaż krzyża w wykonaniu faceta, jest chyba jedynym środkiem nieco lagodzącym bóle krzyzowe....więc nie ruszam sie na porodówke bez mojego Małża!!!!
No nic..rozpisałam się...zaraz jadę do szpitala na rutynowe badania. jak zwykle pewnie macanie brzucha i słuchanie serca dziecka przez trabkę. I na pewno zignorują fakt, że miałam te dwie potworne akcje. lekarka powiedziala mi przez telefon, że mam sie zjawic w szpitalu, dopiero jak zobaczę krew, odejdą mi wody, a bóle bedą występować co 5 minut...ok, nawet dobrze...bo ja do panikar nie należę...
acha-nieco obnizyl mi sie brzuch-bo przestałam mieć praktycznie zgagę, no i czuję jakbym cały czas miała cos "między nogami". Więc może cos tam się ruszyło...i jednak urodze w pierwszej a nie drugiej połowie października...zobaczymy....