smażyłam w kuchni placki ziemniaczane i w pewnym momencie strąciłam z blatu miskę - połowa surowych "placków" wylała się na podlogę; zaklęłam sobie dość siarczyście (k**wa mać) i przyznaję, niezbyt cicho. 3 dni później próbowałam ugotować obiad, ale Radek kręcił się po kuchni (dwie dorosłe osoby się w niej nie wyminą nawet bokiem) i przeszkadzał mi, aż w końcu "udało mu się"





odpowiedziałam mu zgodnie z prawdą, że nie i ma natychmiast opuścić pomieszczenie, a on wybiegł w podskokach i poinformował o WSZYSTKIM Marzenkę (łącznie z przekleństwem)