Szpital Madurowicza w Łodzi.
Najpierw 6 dni spędziłam na 4 piętrze, na oddziale perinatologii. Jestem ZACHWYCONA opieką i całym personelem, który pracuje na tym piętrze. Począwszy od salowej (no, może poza jedną), poprzez pielęgniarki, położne, aż do lekarzy, wszyscy są bardzo mili, uśmiechnięci, pomocni. Spotkałam nawet druhnę z harcerstwa. Jest tam teraz położną.
Łóżka owszem, niewygodne, ale jak to stwierdziłyśmy - żeby szybciej urodzić
Jedzenie - monotematyczne i trzeba się mocno wspierać produktami z zewnątrz, żeby dostarczać organizmowi zróżnicowane pożywienie.
Kolejne 4 dni to 3 piętro i oddział położniczo-noworodkowy. Na personel nie mogę narzekać, ale tylko jedna pielęgniarka i dwie położne mnie urzekły (lekarze są ci sami, to na 4 piętrze). Jedna położna mi "podpadła", ale było, minęło. Już więcej nie będę miała z nią do czynienia.
Łóżka te same, co wyżej - MAKABRA. Wstać z tego nie można ani po cięciu, ani po porodzie naturalnym.
Jedzenie - to samo, co piętro wyżej. Jak z tego wytworzyć pełnowartościowy pokarm ...
Porodówka - super miejsce. Ładne, miłe i przyjemne.
Nawet Michał już po wszystkim powiedział, że dobrze, że postawiłam na swoim i rodziliśmy w Madurowiczu, bo przynajmniej mieliśmy swoją salkę i dużo prywatności, która jest bardzo w tym czasie potrzebna.
Zgadzam się z przedmówczynią z Łodzi, która pisała o braku identyfikatorów. Ja już po porodzie dowiedziałam się, że doktor, który był ze mną od początku, i który wykonał cięcie to doktor Sosnowski - SUPER LEKARZ!!
W skali od 1 do 6 oceniam całokształt na 4+.