Dziękuję dziewczyny za miłe komplementy w imieniu mojego synusia
miec wygojona "moją niewymowną"
określenie jak z książki Ciężarówka prze 9 miesięcy
Ale wiem, ze tuz tuz porod
na pewno juz niedługo
jak wspominasz porod pisz nam tu szybko jak sprawa wygladala
No ogólnie rzecz biorąc nie za ciekawie. Dobrze, że byłam w szpitalu i lekarze szybko zareagowali. Ciśnienie skoczyło mi 180/120 i od razu lekarz zadecydowal o cesarce. Wysłali mnie od razu na porodówkę z tymże musiałam trochę odczekać bo zdążyłam zjeść kolacje. No ale i tak musieli zrobić cesarkę wcześniej, bo dostała drgawek. Po paru minutach pokazali mi małego. Na początku bardzo sie przestraszyłam, bo był cały siny i myślałam ze coś mu się stało. Później jak go umyli i pozwolili mi go na chwilę przytulic to wyglądał już normalnie. Zawieźli mnie na salę pooperacyjna a małego zabrały pielęgniarki noworodkowe. Podłączyli mnie do dwóch kroplówek i dodatkowo miałam podłączony aparat do mierzenia ciśnienia, który mierzył je automatycznie co 15 minut. No i wtedy zaczęły sie siupy, bo zamiast ciśnienie ustabilizować się po porodzie to jeszcze bardziej podskoczyło do 200/140. Cała noc położna i lekarz do mnie zaglądali i sprawdzali mój stan. Rano zostałam znowu wywieziona na blok operacyjny i porobili mi kolejne badania i pozmieniali leki, bo te co dostawałam wogóle nie działały. Spędziłam tam 4 godziny i z powrotem znowu wróciłam na salę pooperacyjna. Leki w końcu zadziałały i powoli ciśnienie zaczęło spadać. Leżałam taka naszprycowana różnymi lekami i nie miałam siły na nic. Najgorsze było to ze nie mogłam zająć sie własnym dzieckiem. Całe szczescie że był przy mnie mój mąż i opiekował sie Szymkiem. Karmił go z butelki i przewijał, no i cały czas mnie wspierał. Kładł go przy mnie a ja nawet nie mogłam go przytulic, bo obie ręce miałam podczepione do kroplówek. Po paru dniach jak juz wszystko się ustabilizowało próbowałam siadać na łózku. No ale nie było to takie łatwe-z jednej strony trzymała mnie połozna a z drugiej mój maż a ja nie miałam siły ruszyć nawet swojej d.. . Mówię wam masakra, no i po tych próbach ciśnienie znowu skoczyło wiec znowu kazali mi leżec plackiem. Mój mąż przestraszył się stanu w jakim bylam po porodzie i stwierdził, ze po tym co sie ze mną wyrabia to on juz nie chce wiecej dzieci.
Następnego dnia znowu była próba siadania no i wstania z pomocą. Jak mnie posadzili to było ok, ale jak juz postawili to myślałam że od razu fikne, no i z powrotem do wyrka.
Kolejnego dnia nastapił przełom. Do wstania zmobilizowalo mnie moje dziecko.
W czasie jak była zmiana dyzuru w szpitalu nikogo nie bylo na dyżurce a za ścianą płakał moje dziecko i to tak żarliwie, że nie mogłam tego znieśc że nie mogę sie ruszyć i go utulic. Dzwoniłam ale nikt mnie nie słyszał. Spróbowałam usiąść na łóżku no i w międzyczasie do sali zajrzał lekarz schodzący z dyzuru i zapytał co sie dzieje, no a ja do niego że za sciana płacze moje dziecko a ja nie mogę sie ruszyć. No i przyprowadził w wózeczku moje dziecko i zaczełam go uspokajac. Póżniej patrze że na sali okno jest uchylone i przestraszyłam sie że mały sie przeziębi. Podparłam sie na stojaku z kroplówkami i wstałam i poszłam z tym wszystkim do okna-brakło mi tchu ale jakoś doszłam i je zamknęłam. Pózniej przyjechał mój mąz i pomógl mi pójsc do łazienki i wziąść prysznic no i od razu poczułam sie lepiej. Kolejne dni byly coraz lepsze no i w koncu mnie wypuścili.