20 gru 2011, 12:48
Zaczęłam pracę...szara mysza, cicha, spokojna, pracująca...3 dni wcześniej przyszła koleżanka z macierzyńskiego...z czasem wyszło jak wyszło, tzn. musiałyśmy we dwie współpracować...jej się wszystko należało...prawo do drukarki, którą musiałyśmy dzielić, pierwszeństwo, jej rozkazy kiedy i co mam robić (bo ona sobie tego tak życzy...), jej wolno chodzić na opieki bo ma trójkę małych dzieci (kurde ja tylko jedno miałam)
Trwało to prawie rok...mimo wszystko wyrobiłam sobie opinię...a że ja ją zastępowałam w czasie jej nieobecności i była niestety bardzo roztrzepana (bo nawet w pracy ważniejsze były zupki i kupki dzieci)...pół roku poprawiałam jej błędy bez słowa...po pół roku powiedziałam dziewczynie (aprobantce), po kilku tygodniach inne dziewczyny zauważyły, że właściwie każda jej sprawa jest nie tak jak powinna wyglądać...ale mądrować to ona się umiała...najmądrzejsza, najlepsza i w ogóle...no i po roku poszłyśmy z tym do kierownika...ja miałam dosyć poprawiania jej spraw zamiast robić swoje...kierowniczka posprawdzała...mhmhm wyszło całe bagno...doszło do tego, że odebrano jej główne uprawnienia...a taka była mądra i oczywiście pierwsza co do nagród :) I jeszcze się na wszystkich poobrażała...hahaha...jak dziecko...ale jak to ktoś mądry kiedyś powiedział: "Szlachetny człowiek wymaga od siebie, prostak od innych..."
Dziś już tam nie pracuję, ze względu na ciążę, ale małoważne...z tego co słyszę, ona pastwi się nad moją następczynią...szczerze jej współczuję...