
dotarliśmy po tygodniu nieobecności, w sam raz na Filipowe pół roku




wróciliśmy do domu wczoraj przed północą. Filip marudził w drodze, ale tu mu się akurat nie dziwię, bo też bym nie wytrzymała tyle godzin unieruchomiona w foteliku. jechaliśmy dość powoli, z częstymi przystankami, żeby go przewietrzyć, na szczęście przed 20 jak usnął to obudził się dopiero o 6 rano w swoim łóżeczku. echh, widziałybyście tą radość, jak go mąż wyciągał z łóżeczka - myśleliśmy, że Filip odleci, tak przebierał wszystkimi kończynami, do tego taaaki banan na buźce, tak jak by się cieszył, że jest w domu

tydzień minął nam fajnie, były przede wszystkim dłuuugie spacery i rejsy statkiem po jeziorach. co prawda mieliśmy małe problemy z kupami i zaczerwienioną pupą (krem nie dawał rady, dopiero mąka ziemniaczana zdziałała cuda



