No cóż, to i ja tu pasuję
Siedzę całymi dniami w domu, sama jak palec. Znajomości się jakoś pourywały. U mnie troszkę inaczej, bo to ja zostałam, a większość powyjeżdżała. W pracy jestem najmłodsza. Różnica wieku od10 do 40 lat! Nie bardzo mamy wspóólne tematy, a jeszcze teraz jak jestem na zwolnieniu to zupełnie wszyscy o mnie zapomnieli. Koleżanki ze studiów tak samo. Jeszcze w liceum poznałam mojego męża i dziewczynom na studiach to nie bardzo odpowiadało, bo babski wydział, prawie wszystkie samotne, koedukacyjne imprezy jakoś im nie odpowiadały, a ja nie miałam ochoty balować całe noce bez niego. Poza tym mieszkałam daleko i nigdy nie miałam jak wrócić, więc jak ktoś mnie zapraszał musiał mnie przenocować. W końcu przestali mnie zapraszać. W sumie miałam paczkę z którą można było iść na kawę, ale jak po studiach wyszłam za mąż to jakoś przestały (one!) mieć dla mnie czas. Później poznaliśmy kilka małżeństw. I na początku było super! Potem wszystkim się porodziły dzieci, tylko my bliśmy sami. Więc nie było z nami o czym gadać. Teraz ja jestem w ciązy, a oni już mają spore dzieci. Od czasu do czasu uda się spotkać, ale nikt teraz nie ma czasu. Poza tym jakoś ja zaczynam mieć ich dość, bo ciągle tylko mnie pouczają, co mam robić a czego nie. Wszyscy wszystko wiedzą, bo już to przeszli. I jeszcze jedna sprawa , która mnie najbardziej wkurza. Nie jesteśmy zamożni, wręcz odwrotnie, ale nigdy nie robiliśmy z tego problemu. Umiemy się bawić czy podróżować małym nakładem kosztów. A reszta jakoś bez luksusów żyć nie może. Na wakacje nie mona razem pojechać, bo by chcieli hotele cztero gwiazdkowe, a nam wystarczy pensjonat. Odnoszę wrażenie, że przestali się z nami widywać, bo nie ma w ich mniemaniu o czym pogadać - na jaki wóz zmienić albo czy na wakacje lepsza majorka czy kreta?!
Przykre.