Hej dziewczyny,
Serdecznie dziękuję Wam za kondolencje i wyrazy współczucia..
To było naprawdę cięźkie przeżycie,
Dziadziuś miał 81 lat i do tego czasu chodził jeszcze sam a jakoś miesiąc temu był już coraz słabszy, babcia załatwiła mu "balkonik" do chodzenia jednak siły stopniowo go opuszczały, z tygodnia na tydzień było coraz gorzej, chodzenie było już niemożliwe, więc dziadzia musiał już leżeć (na takim specjalnym łóżku z podnośnikiem), całą opiekę miał zapewnioną w domu a to wszystko dzięki babci - zrobiła naprawdę wszystko by choć troszkę mu się polepszylo - zamawiała wizyty domowe lekarzy, wykupywała potrzebne leki, pielęgnowała dziadzię w dzień i w nocy, sama nie spała, czuwała, przebierała go, goliła, karmiła, przytulała i głaskała po rączce..
W Wielką sobotę wybraliśmy się do dziadzi (ostatnio widziałam go w lutym jak był jeszcze sprawny) i jak go zobaczyłam doznałam szoku, ten silny mężczyzna leżał bezwładnie na boku, nic już nie mówił, nic prawie nie jadł (tylko kroplówka była podłączona).. widać było że uchodziło z niego życie.. Poszłam z babcią do pokoju, ona w bardzo złym stanie psychicznym.. jednak gotowa na najgorsze... mówiła żeby go tylko przez Święta jeszcze Bóg nie zabrał do siebie...
Wszystkie jego dzieci (4 siostry i 1 syn) czuwały przy jego łóżku razem z babcią.. głaskały za chudnące w oczkach dłonie...
Już w poniedziałek rano dziadzia dostał ostatnią kroplowkę (dzięki której przeżył jeszcze Święta), gorączka doszła do 40 stopni i nie można było jej zbić... Jedna noga i ręka straciły krążenie... Dziadzia odmawaiał cichutko "Ojcze Nasz.. " i "Zdrowaś Mario..", potem poleciała mu łezka z oczka
Tak żegnał się z nammi powoli, w cierpieniu..
Był bardzo dzielny, wszystko go bolało a on nic nie mówił, nie jęczał z bólu.. Cierpliwie w ciszy czekał na śmierć.. Powiedział jeszcze w nocy babci "Dziękuję.."
W dzień jego śmierci już rano babcia prasowała i zwężała mu garnitur.. zwężała bo choroba sprawiła że dziadzia strasznie schudł..
Trzymała go ciągle za ręce, całowała... jednak coraz trudniej dziadzi było złapać oddech.. odszedł trzymając w ręku gromnicę, byli przy nim najbliższi.. umarł w swoim ukochanym, zawsze pełnym od ludzi, otwartym dla wszystkich domu...
Był wspaniałym człowiekiem, mężem, dziadziem i pradziadziem.. Cichutki, uśmiechem witający każdego, służący pomocą, nigdy nie narzekający, zawsze dziękował wszystkim że go odwiedzili... stworzył swoim dzieciom wspaniały dom oparty o szacunek dla innych, szczególnie starszych.. bardzo religijny... kochający wnuki.. rodzinę aż do bólu..
Dzień pogrzebu był trudnym przeżyciem.. ciepłe zawsze rączki dziadzi były zimne jak lód
... W swoim malutkim kościółku leżał w drewnianej trumnie (odsłonietej) tak spokojnie...
Na koniec mszy wszyscy go pożegnali na swój własny sposób, ja złapałam go za rączkę.. jak zawsze na przywitanie.. i dałam buzi w policzka.. pożegnałam się z nim już na zawsze..