: 14 cze 2012, 09:55
Czytam wasze wypowiedzi i widzę, że każda stoi murem za tym co wybrała, jak ktos oddał dziecko do szkoły szybciej zadowolony ze swojej decyzji tak samo jak ktoś kto dziecka nie dał do szkoły, bo uważa, że jest za małe i nie na tyle mądre, by sobie poradzic. Wnioskuję, że jak sie nie ma porównania jednak nie ma co aż tak uparcie mówić, ze coś jest lepsze a coś gorsze, bo przecież tak samo by się mówiło o drugiej ewentualności, jeśli by taką decyzję się podjęło.
Owszem szkoły w PL nie są dostosowane, ale mam nadzieje, że to ulegnie rychłej zmianie, podręczniki? Od dawna czytam i słysze, że w zerówce jest to samo co w pierwszej klasie, wiec tej kwestii nie rozumiem, czemu uważają matki, ze zerówkowicz nie powinien pracować na ksiażkach starszej klasy?
Ja tu się z wami nie spieram o nic, chce tylko zrozumieć, czy to rodzice nie sa gotowi tak naprawdę czy wasze pociechy, bo mi się wydaje wciąż, że to my rodzice nie jesteśmy gotowi oddać nasze maluszki ( w naszych oczach takie nieporadne w wielkich murach szkolnych) do szkół szukając co lepszych (uzasadnionych w każdym indywidualnym przypadku) pretekstów, dlaczego dana ustawa jest zła:)
Dla nas nasze dzieci zawsze będą malutkie i z czymś sobie nie będą radzić mniej lub bardziej, ale dajac im szansę możemy wiecej zyskać niż nam się wydaje. Ja wiem, że perspektywa malucha siedzącego kilka godzin w ławce nie wydaje sie dobra, ale są inne aspekty, jak spotykanie z rówieśnikami, zabawy choćby na przerwach, zawiązywanie znajomości, innych niż ciocie i koleżanki mamy i ich pociuechy o ile takowe mają. To jest szansa by dzieci się szybciej rozwinęły, były otwarte na innych, uczyły się życia w społeczeństwie szybciej niż wielu z nas miało. Nie jedna osoba z nas, dzisiejszych mam, kilka lat siedziała w domu i jedyny kontakt z rówieśnikami to piaskownica o ile rodzic miał czas wyjść z domu. Wiele z nas pierwszy raz zetknęło się ze szkoła mając lat 7 i co? I przerażenie, wielki budynek, masa dzieci, biegające starszaki, którzy wydawali sie tacy dorośli, że się trzeba było ich bać.
Ja chodziłam i do przedszkoli, żłobków i zerówki i nie czułam takiego leku o jakim opowiada mój mąż, chowany do pierwszej klasy w domku, przez dziadków, bo Ci siedzieli w domu więc nie trzeba było pociechy oddawać do szkoły za szybko. Z opowiadań wynika, że ja szybciutko dostosowałam się do życia w tłumie szkolnym, a mąż długio czas bał się ogromu ludzi.
Może moje spostrzeżenia nie sa słuszne ale takie mam i uważam, że 6 latki w szkole swietnie sobie poradzą o ile my rodzice nie będziemy nad nimi płakać, jakie to biedne dzieci bo juz muszą siedzieć w szkołach.
Owszem szkoły w PL nie są dostosowane, ale mam nadzieje, że to ulegnie rychłej zmianie, podręczniki? Od dawna czytam i słysze, że w zerówce jest to samo co w pierwszej klasie, wiec tej kwestii nie rozumiem, czemu uważają matki, ze zerówkowicz nie powinien pracować na ksiażkach starszej klasy?
Ja tu się z wami nie spieram o nic, chce tylko zrozumieć, czy to rodzice nie sa gotowi tak naprawdę czy wasze pociechy, bo mi się wydaje wciąż, że to my rodzice nie jesteśmy gotowi oddać nasze maluszki ( w naszych oczach takie nieporadne w wielkich murach szkolnych) do szkół szukając co lepszych (uzasadnionych w każdym indywidualnym przypadku) pretekstów, dlaczego dana ustawa jest zła:)
Dla nas nasze dzieci zawsze będą malutkie i z czymś sobie nie będą radzić mniej lub bardziej, ale dajac im szansę możemy wiecej zyskać niż nam się wydaje. Ja wiem, że perspektywa malucha siedzącego kilka godzin w ławce nie wydaje sie dobra, ale są inne aspekty, jak spotykanie z rówieśnikami, zabawy choćby na przerwach, zawiązywanie znajomości, innych niż ciocie i koleżanki mamy i ich pociuechy o ile takowe mają. To jest szansa by dzieci się szybciej rozwinęły, były otwarte na innych, uczyły się życia w społeczeństwie szybciej niż wielu z nas miało. Nie jedna osoba z nas, dzisiejszych mam, kilka lat siedziała w domu i jedyny kontakt z rówieśnikami to piaskownica o ile rodzic miał czas wyjść z domu. Wiele z nas pierwszy raz zetknęło się ze szkoła mając lat 7 i co? I przerażenie, wielki budynek, masa dzieci, biegające starszaki, którzy wydawali sie tacy dorośli, że się trzeba było ich bać.
Ja chodziłam i do przedszkoli, żłobków i zerówki i nie czułam takiego leku o jakim opowiada mój mąż, chowany do pierwszej klasy w domku, przez dziadków, bo Ci siedzieli w domu więc nie trzeba było pociechy oddawać do szkoły za szybko. Z opowiadań wynika, że ja szybciutko dostosowałam się do życia w tłumie szkolnym, a mąż długio czas bał się ogromu ludzi.
Może moje spostrzeżenia nie sa słuszne ale takie mam i uważam, że 6 latki w szkole swietnie sobie poradzą o ile my rodzice nie będziemy nad nimi płakać, jakie to biedne dzieci bo juz muszą siedzieć w szkołach.