Zuzia śpi, więc błyskawicznie wkraczam coś skrobnąć

. Wszystko zaczęło się o północy z 27 na 28 lutego. W szpitalu korzystałam z wanny i gazu. Trochę pomogło, ale żałuję że nei wzięłam epiduralu

Poród był krótszy niż pierwszy, ale Zuzia pojawiła się na świecie dopiero o 9:19 po dłuuuuugich skurczach partych. Jest dużą dziewczynką więc porozrywała mnie podobnie jak Oliwka. Nie chciała przejść, a gdy już wypchnęłam głowkę, położna musiała pomóc wyjść ramionkom, przy czym mnie nieźle rozerwało. Potem o zgrozo wyjmowanie łożyska. Przy Oliwce urodziło się samo, przy bezpolesnym skurczu, a tutaj kobieta wyjmowała go ze mnie przez ponad godzinę, było wielkie i nieźle przyklejone, nawet po zastrzyku przyśpieszającym był problem i strasznie bolało. Szycie też dziwnie niefortunne, bo przy znieczuleniu miejscowym, ale czułam każde wbicie igły i przeciągnie (skądinąd bardzo niedelikatne). Na koniec jeszcze szukanie igły (prawie 2 godziny) przy liczeniu zużytego sprzętu brakło im igły i nie mogły jej znaleźć. Gdyby nie to że już przez cały czas miałam Zuzię na piersi, to chyba bym tam wymiękła. Rewelacją jest to że dostałam świetny środek przeciwbólowy i oprócz brzucha nie czułam żadnego bólu w szpitalu. Ale żeby nie było za kolorowo, dzisiaj przy wypisywaniu pośliznęłam się na podłodze i ratując się od upadku, naciągnęłam ściegno w pachwinie. Teraz ruszam się jak prawdziwa pokraka, bo nie mogę podnieść nogi, a tak się chwaliłam, że byłam w stanie iść pod prysznić po tej całej akcji z poszukiwaniami igły. Zatrzymali nas na noc ze względu na to że straciłam dużo krwi i bali się o reakcję mojego organizmu. Ale wszystko okazało się w porządku i dzisiaj jesteśmy już w domku i cieszymy się że jesteśmy już wszyscy razem

. O porodzie nie warto pamietac, za to radosc teraz niesamowita

Wlasnie teraz moje skarby wstaly wiec lece z cycusiem
