kamila_torun Będzie długie , ale co tam , może ciekawe.. Dla mnie wyjątkowy dzień..
Termin porodu według miesiączki wypadał 06.02.07 a według USG na 13stego lutego.
15stego czyli 10 dni po terminie pojawiliśmy się w szpitalu na CTG. Zero rozwarcia i przepowiadających skurczy. Postanowiono wywoływać poród naturalnymi metodami. Przygotowano jakąś miksturkę z olejku rycynowego z dodatkiem czegoś tam.. Pani powiedziała żeby to wypić wieczorkiem i powinny pojawić się skurcze i biegunka. Miksturkę przyjęłam po „Na wspólnej” około godz. 21wszej. O 23 pojawiła się wspomniana biegunka oraz skurcze. Po godzinie pojechaliśmy do szpitala. Droga strasznie się dłużyła. Do szpitala mamy ok. 30 km – jechaliśmy ok. 45min. W drodze spotkała nas niezwykła przygoda z biegunką. Wstyd wspominać
Po północy byliśmy w szpitalu. Zrobili mi CTG, zero rozwarcia, skurcze coraz bardziej bolesne.. Pani badająca mnie stwierdziła że jeszcze czas i spokojnie można powrócić do domku, postarać położyć się spać. W domu byliśmy o 2.45, skurcze narastały. Krzysiek położył się spać. Mi już skurcze na to nie pozwoliły. Postanowiłam wziąć ciepłą kąpiel-nic nie pomogła. Ok.5.30 zaczęło tak strasznie boleć więc postanowiliśmy jechać. Nie miałam już siły dojść do samochodu.. Po 6stej byliśmy w szpitalu z rozwarciem 3 centymetrowym. Chodziliśmy po korytarzu w coraz mocniejszych skurczach. W między czasie robiono CTG. Po 7 była zmiana personelu i na całe szczęście przypadła nam wspaniała położna o imieniu Daniela. Zbadała mnie i powiedziała że wszystko dobrze, rozwarcie na 5 cm . , dała mi koszulę i zaprowadziła pod prysznic, który już nic nie pomógł w złagodzeniu bólu. Wróciłam na salę porodową i już tam pozostałam. Rozwarcie 7-8cm. Położna podłączyła mnie ponownie do CTG i zostawiła nas samych. Skurcze wciąż się nasilały. Po godz. 10tej bolały tak strasznie że już zaczęłam przeklinać i wygadywać głupoty o których mało pamiętam.. Chciałam umrzeć , później prosiłam o znieczulenie. Dali mi 3 czopki po których dostałam znów biegunki, bólu nie uśmierzyły. Myślałam że dadzą mi od razu ZZO ale powiedzieli że najpierw spróbują znieczulić naturalnie.. Kiedy tak jęczałam z tego bólu postanowili dać mi zastrzyk, który miał zadziałać po 10 minutach-dla mnie to była wieczność. Na szczęście ten zastrzyk na troszkę zadziałał. Bóle stawały się nie do zniesienia. Ok. 11stej prawie mdlałam z bólu. Pani położna powiedziała ze wszystko postępuje szybko i prawidłowo. W pewnym momencie poczułam bóle parte, które były nie do zniesienia. Ból nie do opisania. Pamiętam że kiedy się pojawiały- jedną ręką trzymałam położną a drugą trzymałam Krzyśka za szyję. Naraz poczułam takie zejście dziecka do kanału rodnego. Krzyknęłam że rodzę.. Położna powiedziała że dobrze, już mało zostało ale muszę mono przeć i nie oddychać tak szybko bo mogę zemdleć. Strasznie się bałam , myślałam że umieram. Naprawdę. Tak strasznie bolało że błagałam o ZZO. Położna powiedziała że nie ma sensu bo widać już główkę i że jedno lub dwa parcia i dzidzia wyskoczy. Już nie miałam siły ale tak się zmobilizowałam że po pierwszym parciu dzidziuś był już z nami;-) Kiedy maluch wyskoczył z niecierpliwością czekaliśmy na pierwszy krzyk. To było najdłuższe parę sekund w moim życiu. W pewnym momencie podniosłam się i zobaczyłam dzieciątko;-) było sine, wystraszyłam się. Nie było to na szczęście nic groźnego. Później patrzę między nóżki a tu niespodzianka- DZIEWCZYNKA!! Byliśmy przygotowani na Kubusia. Oczywiście od razu pokochaliśmy Julcię i nie wyobrażamy sobie że mogło być teraz inaczej. Pani zapytała Krzyśka czy chce przeciąć pępowinę. Bał się ale zdecydował się przeciąć. Położyli mi malutką na brzuszku i tak sobie z godzinkę leżeliśmy. Później zabrali ją na ważenie i mierzenie. Byłam taka szczęśliwa że poleciałam razem z nimi. Troszkę zakręciło mi się w głowie. Malutka ważyła 3775 i mierzyła 53cm. Dostała 10 pkt. W skali Agar. Urodziłam ją o 11.36 .Poszłam sama na salę a tatuś poszedł kąpać malutką. Koło 15stej poczułam straszne zmęczenie. Przywieźli mi Julcię i tak już została ze mną w pokoiku. Pierwszą noc byłyśmy same. Przespałyśmy ze zmęczenia prawie całą noc. Na drugi dzień zakwaterowali nam dziewczynę czekającą na cesarkę. Ku mojemu zdziwieniu i radości była to Polka! W ten sam dzień urodziła córeczkę Julię. W drugiej dobie nasze dziewczynki dały nam popalić w nocy. Praktycznie całą przepłakały. Miałam lekką depresję „dnia trzeciego”, zmęczenie dało się we znaki. Urodziłam 16stego w piątek a w poniedziałek już byłyśmy w domku. Kleo bardzo polubiła nową lokatorkę. Zmęczenie daje w kość ale mimo to jesteśmy bardzo szczęśliwi z naszą córeczką;-) Poród z biegiem czasu wspominam jako silny ból zakończony wspaniałymi narodzinami ukochanej Julki. Było warto!!! I tak po dziewięciu miesiącach wyczekiwania jest z nami nasza Kruszynka. Jest dla nas całym światem. Bardzo się cieszę że przy porodzie był ze mną Krzysiu. Dał wsparcie i siłę. Spisał się wspaniale, a teraz cudownie opiekuje się córeczką. Zakochał się w niej! Ale jak można nie zakochać się w takim Maleństwie.