wrrrr

, mam dość mojej teściowej. ta kobieta doprpwadzi mnie albo do grobu albo do psychiatryka! Cholercia będzie mi zaglądała po pokojach i wypominala bałagan(BURDEL jak się wyraziła!). A poszlo o ciuchy do prasowania, które cyklicznie znikają i się pojawiają. Przyznam, ze jak mam wolniejszą chwilę to poprasuję całośc, a jak nie to biorę to co jest potrzebne na drugi dzień dla mniem, dzieciaków i J. i prasuję tylko to. Podobno mam ciuchy sprzed 2 lat!, do tego wyjeżdżam gdzieś codziennie! dzieciaki są zaniedbane, siedze wiecznie przed komputerem... itp. ("gdzie TO się chowało"-usłyszałam w sobote o sobie). Kurcze mam 33 lata, męża, 2 dzieci i nie pozwolę się traktować jak gówniarza! I to żeby do mnie taki tekst, nie! Mojemu J. tak wygarnęła jaką to ma do niczego żonę! Akurat mnie nie było bo pojechałam NA 2 GODZ. do mojej Mamy. Ona jest po udarze, ruchowo nie jest sprawna, trzeba ją prowadzić do toalety, pomóc przy ubraniu ogólnie całodobowa opieka. Jest u mojej siostry, ona nie pracuje, ale czasem trzeba ją zminić, nawet zeby mogła pójść do sklepu. I w środę pojechałam ja. Wracam a moj małżonek do mnie: że tyle mnie nie ma (2 godz), że dostał opr-ke od mamy(teściowej) tak j.w.(brud-smród itd, wg niej). Nic: ani jak się moja mama czuje, co tam u niej, tylko od razu z buzią! i mówi że to od mamy usłyszał! Wkurzyłam się! Po pierwsze skoro to jest mój dom(jakoś nie czuję tego do tej pory), to chyba nie musi mi po ktach zaglądać!, po drugie pranie leży owszem, ale w zamkniętym pokoju, nie musi tam zaglądać, i na pewno nie 2 lata!, po trzecie: pojechałam tylko na 2 godz! Zresztą to jest moja mama, starsza chora osoba, jaką mam pewność ile jeszcze będę do niej jeżdzić! A ostatnio byłam, tydzien temu. Nie jeżdże codziennie, choć powinnam, ale brak mi czasu! A co do zaniedbania dzieci to nie są brudne, głodne a zresztą(będę wredna

)komu Ala spadła ze schodów?! No i mam problem bo większość co tu pisze to powiedziałam mojemu J. Wiem nie powinnam, to jego matka, ale mnie wkurzyła! I teraz mam kłopot bo ona podsłuchiwała na schodach(jestem pewna, bo drzwi były zamnknięte, a ja aż tak nie krzyczałam). I jest obrażona.
Pedantką nie jestem, nie latam ze ścierką co chwilę przyznaję, bałagan najwiekszy robią zabawki dizeciaków rozrzucone po całym domu! Większe sprzątanie robię w sobotę, bo wtedy mam cały dzień wolny. A w tygodniu: wyjeżdzam z domu 7.15 wracam przed 17.00. Obiadokolacja, pozbierać po tym obiedzie, poćwiczyć z Arkiem logopedię i juz trzeba ich kłaść. Coś przygotować na drugi dzień na obiad, właśnie poprasować parę rzeczy na ten dzień I TYLE. Jest już najczęściej przed północą jak się kładę spać! Przepraszam, ze tak was zanudziłam, ale musiałam to wyrzucić z siebie. Teraz mi trochę lepiej. Nie moge czuć się swobodnie w tym domu, to nie jest mój dom mimo że mieszkam tu 7 lat... Zaczynamy rozmawiać z J. o budowie... bo przecież ileż można tak żyć?
A może ja nie mam racji, może rzeczywiście jestem do niczego?
