To może i ja napisze,jeszcze tak na świeżo...
a więc od początku ciąży,było wiadomo że moja szyjka jest beznadziejna i że moga z nią być kłopoty,tak mi powiedział ginek,ale kazał sie nie martwic i ciągle nastawiał optymistycznie ,że napewno dotrwamy do końca a przynajmiej do 37 tc,od 20 tygodnia ciązy zaczełam brac fenoterol bo szyjka zaczeła sie skracac ,musiałam leżec dużo,zero wysiłku ,zakupów i wszystkiego,pomimi leków skurcze i tak odczuwałam,wiec gdy lekarz kazał mi odstawic leki w 36 tc to powiem szczerze ,że trochę się bałam,skurcze się nasiliły,ale po 3 dniach zmalały,i w sumie nie zwracałam już na nie uwagi.To był dokładnie 37 tc i 6 dni,cały dzień jakoś dziwnie się czułam,nawet rano jak zaprowadzałam małego do przedszkola to mówiłam do męża że jakoś dziwnie się czuje,a on sie zapytał czy coś przeczuwam,a ja już wtedy czułam że coś się święci,od paru dni zauważyłam taka galaretke przezroczysta,ale nie byłam pewna czy to czop,nie napisze że miałam biegunke,ale bez problemu załatwiałam "te" potrzeby i to czasem 2 razy dziennie,gdzie wcześniej wizyta w ubikacji była tak średnio co 3 dni,mdliło mnie od rana,i jakaś taka śpiąca byłam.Wieczorem zrobiłam sobie obfitą kolacje,małego wykąpałam,poczytałam mu bajeczke ,położyłam spac,a myśmy z mężem oglądali ycd.Skurcze czułam cały czas,ale nie bolały,a pozatym od 20 tygodnia były wiec teraz mnie też nie dziwiły,wiec leżeliśmy już w piżamie w łóżu kiedy poczułam takie pyyyyk i zrobiło mi się gorąco,i mówie do męża ooooo chyba sie zaczeło,a on "naprawde? ,poszłam do łazienki i już wiedziałam ,wody zaczeły sie lać, a wraz z nimi skurcze co 10 min ale już bolesne,takie promieniujące do krzyża,szybko po telefon po babcie ,ja już zaczełam się trząsc,nie z bólu tylko chyba z nerwów ,jeszcze w planach miałam prysznic,ale teraz wiem że dobrze że tego nie zrobiłam,dodam że wody odeszły o 22 30.Spakowani wyruszyliśmy,skurcze cały czas ale co 10 min więc spoko,jeszcze można wytrzymac,w miarę krótkie.W aucie patrzyłam co chwile na telefon co ile są,do szpitala mieliśmy ok 20 km,pod koniec drogi były już co 7 i coraz bardziej bolesne.Dotarliśmy w końcu,położna pyta co sie dzieje,mówię że wody odeszły skurcze co 7 min,boli jak cholera,kazał sie przebrac i przyjsc spowrote,masakra tyle było wypisywania tych wszystkich papierów że szok,ledwo co tam siedziałam,przy skurczu wstawałam i pochylałam się bo w takiej pozycji mniej bolały,a bolało coraz bardziej,położna zmierzyła brzuch,serduszko dzidzi,przyszedł lekarz,cholera młody jakiś,Krzys mój myślał że to jakiś pielegniarz
i sie pyta co się dzieje,.....heloł ja rodzę boli,wody odchodza cały czas,a on sie pyta co sie dzieje,przebadał i mówi że na porodówke,po tym badaniu troche krwawic zaczełam,a rozwarcie było już na 4 cm,izba przyjec była na 3 piętrze a porodówka na 2 ,ledwo co umiała z tej windy dojśc,tak bolało że mnie wpól zginało,to sobie pomyślałam cholera początek porodu a już tak boli ,chyba tego nie wytrzymam,masakra,na porodówce dostałam koszule do rodzenia,przebrałam sie w nią,położna kazła sie położyc,a ja tak nie chciałam,jak stałam było lepiej,zbadała i 7 cm
rozwarcia,a ja czuje że musze powoli przec i nie umię tego powstrzymac,w między czasie mąz był sie przebrac i mówił że jeszcze sie zastanawiał czy spodnie przebierac bo jak to do rana potrwa to mu będzie za gorąco,ale w koncu ubrał te szpitalne na swoje,wszedł na porodówke w momencie że ja już krzyczałam że chce znieczulenie i nie wytrzymam i musze przec ,mówił że chcił wtedy wyjsc bo pomyślał tak samo jak ja że początek a tu już tak cierpie i że tego nie wytrzyma,......a wiec dalej,jak wyszło ze 7 cm rozwarcia to ta położna wszystko w biegu robiła,krzysiu mówił że ledwo co zdązyła,troszke podgoliła
znowu zbadała i mówi że mam przec a ja już????
leżałam tam może 15 min,no więc wziałam głeboki oddech i raz......jest już główka....na chwile wstrzymałam parcie,i drugi raz.....i malutka krzykiem oznajmiła że jest już na świecie,ja łzy w oczach,niedowierzanie że już,i wielkie wielkie szczęscie że już z nami jest na świecie urodziła się o 23 55 ważyła 3340 i miała 54 cm.....jak mi ją położyli na brzuchu to było najpiękniejsze uczucie na świecie,była taka cieplutka,taka mokra,tak pachniała,była moja ,ukochana,wyczekana,wymarzona,mój cudddddd patrzyliśmy z mężem i niemogliśmy się napatrzec,przyszedł lekarz ,dał jakiś zastrzyka na obkurczenie macicy,a położna nie nacinała,ale pomimi to gdzieś w srodku lekko pękłam i musiała założyc 2 szewki,malutka w tym czasie była badana a mężus mógł sie jej poprzyglądac,po badaniu dostałam ją spowrotem i przyłożyłam ją do piersi malutka zaczeła od razu ssac pierś,tak poprzytulałyśmy się z 2 godzinki,a potem ją wzieli na odział a ,mnie na sale
Poród szybciutki,zaskakujący,bolało jak cholera,ale czym jest taki ból przy takim maleństwie,wszystko sie zapomina,a serce zalewa tylko wielka fala miłości do tej małej kruszynki,niezapomniane uczucie i wielkie wielkie szczęscie,tyle na to czekałam,tak często sie bałam że coś będzie nie tak,kto zna moją hostorie to wie dlaczego,ale już jest,już jest z nami i nikt nam jej nie odbierze
przepraszam za błedy