: 12 kwie 2011, 15:17
to teraz ja
jak wszystkie wiecie mialam doczekac tylko skonczonego 36tyg, a jednak ku mojemu zdziwieniu przenosilam
5go bylam na ostatniej wizycie u gina, szyjka miala rozwarcie, brzuch caly czas sie stawial, nic nie zapowiadalo porodu...
gin wyslal mnie na badania do szpitala i przy okazji fajna lekarka zrobila mi masaz szyjki, ale i tak nic sie nie ruszalo...
6go po poludniu stwierdzilismy z P., ze jeszcze moze pomalujemy przedpokoj, bo odcien, ktory byl wczesniej nam sie nie podobal...
no i jak P. skonczyl malowac, a ja zaczelam robic kolacje zaczelo mnie zwijac z bolu... ale pomyslalam, ze pewnie i tak sie wszystko uspokoi, tak jak co dzien wieczorem...
bole jednak nie ustepowaly, a zaczely sie nasilac (a ja dalej stalam przy kuchence ) i jak juz byly co 4 minuty stwierdzilam, ze musimy jechac do szpitala, bo jeszcze urodze w domu a akurat w tym momencie P. i dziewczynki mieli zjesc kolacje ubralam dziewczynki i pojechalismy
jak trafilam na porodwke odrazu podpieli mnie pod ktg, na drugiej porodowce obok kobieta miala parte i krzyczala... P. mial strach w oczach i powiedzialam mu, ze jak nie da rady ma jechac do domu, a jak urodze to zadzwonimy do niego... Nie chcialam go zmuszac do porodu rodzinnego, jak widzialam, ze on nie da rady patrzec na to jak sie mecze...
Polozna stwierdzila, ze do rana urodze, ale nie sadzila, ze uda sie w 5 godzin i mala wyskoczy zaraz po polnocy (00:47). I takim to sposobem mamy imprezy 3 dni z rzedu, 7.04 - Marcelina, 8.04- moj brat, 9.04 - moj tata
po godzinie pobytu na porodowce polozna mnie zbadala, mialam rozwarcie na 4cm, poszlam do ubikacji oproznic pecherz i wtedy polala sie ze mnie krew, przestraszylam sie nie na zarty.. i wtedy wyslalam juz P. i dziewczynki do domu, bo wolalam zeby nie widzieli jak sie mecze.. po kolejnej godzinie milam juz rozwarcie 7cm, no i pozniej juz poszlo polozna stwierdzila, ze jak bedzie pelne rozwarcie to przebije mi pecherz z wodami, ale nie zdarzyla... kazala mi sie polozyc na lewy bok, zeby akcja szybciej sie ruszyla, bo mala caly czas krecila glowka i nie umiala sie odpowiednio wstawic... i nagle lezac na tym boku poczulam skurcze parte, a ze mala miala miec 4kg strasznie sie balam, ze nie przejdzie i znowu zaczelam sie przekrecac na plecy, zeby moc normalnie przec i w tym momencie pecherz z wodami wystrzelil, az oblalo polozna... najgorsze z tego wszystkiego bylo to, ze tutaj w Niemczech nie robia lewatywy i podczas parcia, razem z mala wychodzila kupka ale polozna stwierdzila, ze nic sie nie stalo, ze to normalne... nawet nie wiem ile skurczy partych mialam jak zobaczylam jak polozna wyciaga moja sliczna kruszynke, ktora za momencik juz lezala na moich piersiach...
to byl najpiekniejszy moment w moim zyciu, bo z dziewczynkami niestety mialam cesarke i nie widzialam ich odrazu po porodzie... ciesze sie, ze bylam bardzo uparta i zdecydowalam sie urodzic naturalnie.. lekarka zalozyla mi kilka szwow, nawet nie wiem ile ich jest, ale teraz ten bol i szwy juz nie sa wazne, najwazniejsze, ze maluska jest zdrowiutka
jak wszystkie wiecie mialam doczekac tylko skonczonego 36tyg, a jednak ku mojemu zdziwieniu przenosilam
5go bylam na ostatniej wizycie u gina, szyjka miala rozwarcie, brzuch caly czas sie stawial, nic nie zapowiadalo porodu...
gin wyslal mnie na badania do szpitala i przy okazji fajna lekarka zrobila mi masaz szyjki, ale i tak nic sie nie ruszalo...
6go po poludniu stwierdzilismy z P., ze jeszcze moze pomalujemy przedpokoj, bo odcien, ktory byl wczesniej nam sie nie podobal...
no i jak P. skonczyl malowac, a ja zaczelam robic kolacje zaczelo mnie zwijac z bolu... ale pomyslalam, ze pewnie i tak sie wszystko uspokoi, tak jak co dzien wieczorem...
bole jednak nie ustepowaly, a zaczely sie nasilac (a ja dalej stalam przy kuchence ) i jak juz byly co 4 minuty stwierdzilam, ze musimy jechac do szpitala, bo jeszcze urodze w domu a akurat w tym momencie P. i dziewczynki mieli zjesc kolacje ubralam dziewczynki i pojechalismy
jak trafilam na porodwke odrazu podpieli mnie pod ktg, na drugiej porodowce obok kobieta miala parte i krzyczala... P. mial strach w oczach i powiedzialam mu, ze jak nie da rady ma jechac do domu, a jak urodze to zadzwonimy do niego... Nie chcialam go zmuszac do porodu rodzinnego, jak widzialam, ze on nie da rady patrzec na to jak sie mecze...
Polozna stwierdzila, ze do rana urodze, ale nie sadzila, ze uda sie w 5 godzin i mala wyskoczy zaraz po polnocy (00:47). I takim to sposobem mamy imprezy 3 dni z rzedu, 7.04 - Marcelina, 8.04- moj brat, 9.04 - moj tata
po godzinie pobytu na porodowce polozna mnie zbadala, mialam rozwarcie na 4cm, poszlam do ubikacji oproznic pecherz i wtedy polala sie ze mnie krew, przestraszylam sie nie na zarty.. i wtedy wyslalam juz P. i dziewczynki do domu, bo wolalam zeby nie widzieli jak sie mecze.. po kolejnej godzinie milam juz rozwarcie 7cm, no i pozniej juz poszlo polozna stwierdzila, ze jak bedzie pelne rozwarcie to przebije mi pecherz z wodami, ale nie zdarzyla... kazala mi sie polozyc na lewy bok, zeby akcja szybciej sie ruszyla, bo mala caly czas krecila glowka i nie umiala sie odpowiednio wstawic... i nagle lezac na tym boku poczulam skurcze parte, a ze mala miala miec 4kg strasznie sie balam, ze nie przejdzie i znowu zaczelam sie przekrecac na plecy, zeby moc normalnie przec i w tym momencie pecherz z wodami wystrzelil, az oblalo polozna... najgorsze z tego wszystkiego bylo to, ze tutaj w Niemczech nie robia lewatywy i podczas parcia, razem z mala wychodzila kupka ale polozna stwierdzila, ze nic sie nie stalo, ze to normalne... nawet nie wiem ile skurczy partych mialam jak zobaczylam jak polozna wyciaga moja sliczna kruszynke, ktora za momencik juz lezala na moich piersiach...
to byl najpiekniejszy moment w moim zyciu, bo z dziewczynkami niestety mialam cesarke i nie widzialam ich odrazu po porodzie... ciesze sie, ze bylam bardzo uparta i zdecydowalam sie urodzic naturalnie.. lekarka zalozyla mi kilka szwow, nawet nie wiem ile ich jest, ale teraz ten bol i szwy juz nie sa wazne, najwazniejsze, ze maluska jest zdrowiutka