witaj,witajcie marcóweczki!
W czoraj już nawet niemiałam czasu, ani sił żeby pisać do was, ale już się poprawiam i zdaję relację!!! Wczoraj jak tylko mąż przyjechał z pracy zjedliśmy obiad i poszliśmy na spacerek, na którym mieliśmy misje do spełnienia
zbieranie kasztanów i żołędzi, bo Maksiu potrzebuje na czwartek do przedszkola, hmmm więc nazbieralismy całą siatkę kasztanów i pół siatki żołędzi, że chyba będzie miał dla wszystkich dzieci,no ale niech tam...
Najgorsze jest to ,że przyjechał z tego przedszkola pogryziony jakiś taki na buzi, latali po swoim ogrodzie w przedszkolu, więc chyba coś go tam pożarło, ale do tego byście musiały widzieć jego oczy a raczej białka(lekko czerwone, jak wampir).Tak czy inaczej dałam mu wczoraj zapobiegawczo syropik, bo taki jakis dziwny mi sie wydawał,choć temp.nie miał!
A Michasiowi też wczoraj na wieczór coś w dupsko żgało
o 20 jak zawsze już niby spał, aż tu nagle przy wkładaniu do łózeczka oczy szeroko otwarte i bawmy sie i tak wojował do 22 na końcu juz tak był padnięty, że pocycał, pocycał i padł- ja też
Tylko niewiem dlaczego obudził się o 3, więc jak budzik zadryndał 5:45 myslałam ,że wyjdę z siebie i stanę obok
A teraz ide jeść śniadanko póki Michu śpi i pózniej będę,całuski dla wszystkich