Witam wszystkie kobietki które już rodziły i oczekujące na narodziny pociechy.
Ja oczekuję narodzin już drugiego dzieciątka.
Pierwszego porodu nie wspominam różowo, wręcz przeciwnie.
Rozwarcie na 3 centymetry miałam już na 4 tygodnie przed planowanym terminem porodu i o dziwo z takim też rozwarciem trafiłam do szpitala.
Nikomu nie rzyczę rodzić w weekend, gdy na oddziale nie ma rzadnego lekarza.
Ja właśnie tak rodziłam. Z soboty na niedzielę. W sobotę o 21 godzinie odeszły mi wody, jeszcze w domu... Wzięłam prysznic i pojechałam do szpitala z cała wyprawką. Po badaniu, kiedy to pierwszy i ostatni raz widziałam lekarza (przez najbliższe 5 godzin!!!), lekarz stwierdził żę dopiero rano, po wizycie, około 9 zacznę rodzić. Mnie wydało się to dziwne, bo przecież już nie miałam wód... Ale z drugiej strony też ani jednego skurczu... Odprawiłam więc do domu (obecnie: byłego) męża i położyłam się do łóżka szpitalnego... Spokój przerwały skurcze które pojawiły się nagle około 00:20 i nawet nie wiem co ile one były bo miałam wrażenie że jeden przechodzi w drugi...
Poszłam do zabiegowego po położną, zmierzyła rozwarcie i nadal na 3cm, twierdziła że nie mogą mnie wziąść na porodówkę ale się uparłam bo na prawdę nawet chodzić nie mogłam, pełzałam na czworakach, mimo że chciałam chodzić, bo wiedziałam że spacery przynoszą ulgę przy porodzie...
Przygotowywali mnie więc do porodu, i heja na porodówkę. Zadzwoniłam w międzyczasie do (już byłego) męża. O 1 w nocy się zaczęło... Słabsze i silniejsze skurcze, masowanie krzyża i stóp, w końcu bóle parte, nacięcie krocza i...
... o zgrozo, położna zamiast siedzieć przy mnie, poszła w drugi koniec sali porodowej i wypisywała książeczkę zdrowia Szymkowi, jakby nie miała na to czasu później...
W końcu około 2:15 skurcze ustały i ja pełna obaw proszę położną o pomoc a ona zaczęła mnie wyzywać od panikary i kazała dalej przeć!!!
Na szczęście tylko raz zaparłam i kazałam (byłemu) mężowi biec po lekarza.
Wrócił z 4 lekarzami. 1 ochrzaniał położną, 1 siadł mi w kroku i czekał aż Szymuś wyskoczy a 2 pozostałych rzuciło mi się na brzuch i na 3-4 kazali przeć...
Dzięki nim po 2 parciach bezskurczowych Szymuś pojawił się na świecie...
Było już za późno na użycie kleszczy czy próżnociągu, o cesarce nie wspominając...
Miałam duże komplikacje przez położną a raczej przez jej niekompetentność.
Syn urodził się w zamartwicy. Fakt, musiał mieć podany tlen, ale na szczęście żyje.
Miałam tyle wód że Małemu zatkały się uszka wodami płodowymi, a lekarka przy wypisywaniu nas ze szpitala stwierdziła, że badanie słuchu dwukrotnie wyszło negatywnie, a po 7 dniach zgłosić się muszę z synem w poradni matki idziecka, "ale to tylko rutyna, bo pani dziecko i tak nie słyszy"...
Miałam wtedy 21 lat i pierwszy poród za sobą i przeżyłam wielkie rozczarowanie i załamanie...
Po 3 miesiącach jazd 2 razy w tygodniu do tej poradni okazało się że dziecko miało zatkane uszka wodami płodowymi!!! Ale to nie wychodziło w żadnym badaniu!!!
Po takim porodzie aż boję się godziny zero teraz, jak złapią mnie skurcze i zacznie się poród
Mam nadzieję że trafię na lepszy personel, chociaż słyszałam też że w naszym szpitalu przypinają pasami nogi
a ja nienawidzę być ograniczona ruchowo w żaden sposób!!!
PROSZĘ DZIEWCZYNY PISZCIE JEŚLI PRZEŻYŁYŚCIE PODOBNE HISTORIE. Pozdrawiam