Hejka!! No to ja też opiszę swój porodzik!!
Miałam cc -czego w życiu się nie spodziewałam!!! W dniu porodu (40tc) czułam się bardzo dobrze - sprzątałam, prałam, odkurzałam i nawet swoją prackę magisterską pisałam..
Wieczorkiem normalnie położyłam się spać. Około 3ciej w nocy poczułam mocniutki skurcz - byłam tak zaspana że pomyślałam że pewnie minie!! Myśle sobie "poczekam co będzie dalej, na razie nie budzę mężulka..". Ale skurcze pojawiały się coraz to częściej - co 4 minuty. Troszkę wyginało mnie z tego bólu, w końcu krzyczę do męża: "Chyba się zaczęło'!!! On szybko wstał, wszystko na wyjazd przyszykował. Ja zaczęłam krwawić, nie było na co czekać więc ruszyliśmy w drogę do szpitala (wcześniej odśnieżając auto - był 10 luty). Na szzcęście do szpitala mieliśmy bliziutko - jakieś 10 minut. Mnie coraz bardziej "skręcało z bólu" - wiedziałam że już niedługo spotkam sie z moją kruszynką
W szpitalu od razu miałam się przebrać w koszulkę nocną + podpaaaaska + skarpetki. I na wózeczku pojechałam na 2 piętro. Z mężem planowaliśmy poród rodzinny ale gdy przy badaniu okazało się że jest on niemożliwy - zaniepokoiliśmy się. Okazało się że mam za małe rozwarcie (3 cm), lekarz przebił mi pęcherz płodowy (dziwne uczucie choć bezbolesne) i okazało się że wody były zieloniutkie!! Kilka minut przed porodem dali mi jeszcze ankietę do wypełnienia ale ja nic "nie widziałam" hehe - pewnie pozaznaczałam jak leci
Następnie dostałam kroplówkę ale babka tak nieudolnie wbiła igłę że krew polała się na ziemię. Potem kazali mi przejść na salę porodową (oczywiście wcześniej było KTG), lekarz wołał "Proszę szybciej" a mi sił brakowało żeby dojść, kilka metrów a tak jakbym stała w miejscu
Musiałam siąść na stół operacyjny - i zrobić "koci grzbiet". Dostałam zastrzyk w kręgosłup i położyli mnie - nogi i brzuszek po chwili zdrętwiał no i się zaczęło...
Trwało to jakieś 40 minut , lekarze nic nie mówili ja zaczęłam się martwić czy z dzidzią wszytko okej. Nademną stał stażysta, student?? Który w pewnym momencie powiedział "już wiecie czemu nie lubię galarety!!!" Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać hehe. W każdym razie pod sam koniec czułam takie szarpanie brzuszkiem i jego okolicami - tak wyciągali moją perełkę
Jak ją wyciągnęli - to od razu zanieśl do sali obok, ja się strasznie martwiłam czy wszystko okej ale po chwili usłyszałam
NAJCUDOWNIEJSZY PŁACZ NA ŚWIECIE - PŁACZ MOJEGO DZIECIĄTKA!!!
To była najcudowniejsza chwila!! Ja sama zaczęlam płakać na tym stole i zarazem śmiać się ze szczęścia!!! Za niedługą chwilę położna przyniosła mi dzidziunię którą pocałowałam w główkę
Nigdy tego nie zapomnę!!!
Potem maleńką zobaczyłam dopiero po około 3 godzinach - od razu po zszyciu zabrali mnie na taką salę na obserwację - było mi tak zimno że strzykałam zębami. Byłam tam aż do momentu gdy mogłam świadomie ruszać nogami. W tym czasie zjawili się moi rodzice i brat. (P.S. Urodziłam 5.40). Fajnie bo z mężem i rodzicami było raźniej!!! Jak tam leżałam to mój A na górze gdzie była Milusia robił jej zdjęcia i ją filmował - a potem biegł do mnie
Następnie przewieziono mnie na górę i mogłam już dochodzić do siebie mając najbliższe sobie osoby!!!
Około 2 dni leżałam plackiem -karmiłam na leżąco, nie wstawałam do kibelka, miałam też temp. i oblewały mnie poty. Byłam bardzo słaba ale już na trzecią dobę nie chciałam środka znieczulającego i w nocy sama próbowałam się podnieść
Na następny dzień powolutku musiałam rozruszać kości choć ranka rwała jak cholerka. Ból spawiało też zrobienie siusiu.. szczególnie pod koniec... W szpitalu byłam aż 6 dni , pod koniec nie mogłam już wytrzymać
tak chciałam do domku. Przed wypisem miałam jeszcze
ale taka młoda siostra dyskretnie wpisywała niższą hehe by mogli mnie w końcu wypisać,,
Ale co tam - szybko minęło. Najważniejsza była dzidzia!! Poród i pobyt w szpitalu wspominam z łezką w oku!!
I zapewniam wszystkie mamusie że sama myśl że niedlugo spotka sie swoje noszone w brzuszku maleństwo - uskrzydla!!! Więc nie ma się czego bać!!! Życzę powodzenia!!!