Hej laleczki moje
BARDZO DZIĘKUJEMY z Konradkiem za życzenia urodzinowe i za piękne torty
Przepraszam że znowu Was opuściłam, znowu mam luki i nie wiem co się dzieje. Jutro postaram się nadrobić. Byliśmy wczoraj na bilansie bo chciałam go zważyć i zmierzyć a tam czekała niespodzianka... szczepionka
Ale zrobiłam dziecku prezent
Imprezka ok, byli sami dziadkowie i pradziadkowie a w sobotę party dla dzieci.
Nie wiem czy przyjmie się mój pomysł z tym aby opisać poród na roczek malucha (skoro nam to skasowano) ale ja swój przypomnę:
A było to tak....
26 wrzesień 2006, godz.9.30. Latam po mieszkaniu i czuję ....... plum, oj coś mokro się zrobiło. Patrzę a tu woda z drobinkami krwi. Co robię? Zakładam podpaskę i odpalam kompa
www.kafeteria.pl Piszę z Wami, w międzyczasie myję włoski, kręcę loczki, robię makijaż, maluję paznokietki i golę "jarzębinkę". Normalnie teraz wierzyć mi się nie chce jaka byłam wyluzowana, z drugim już tak na bank nie będzie, no chyba że mnie zmobilizujecie
Wybija 14. Jesteśmy w szpitalu. Rozwarcie 4cm i skurczy zero. Dostaję lewatywkę i mam godzinkę na oczyszczenie. Po prysznicu mąż robi mi sesję zdjęciową i świetnie się bawię. Do czasu gdy..... dolatują do nas krzyki z porodówki (nie powiem nonono mi się lekko ścisnęła). Myślę sobie "Boże co ja tu robię???? Przecież nic mnie nie boli."
16.00. W końcu robi się miejsce na sali porodowej. Ubierają mnie w białą koszulinę i od tej pory jestem już bez majtek Rozwarcie 5cm i skurczy brak. Wielka szpila ląduje w moim kroczu bo przebijają mi do końca pęcherz. Robi się przyjemnie ciepło. Nic się nadal nie dzieje więc idę na korytarz, maszeruję i piszę smsy śmiejąc się z siebie że paszteta (czyt. ligninkę) mam między nogami. Ok. 18 przyjmujemy gości, nikt nie wierzy w to że rodzę zresztą ja również. Położna woła mnie i zaprasza do wanny. Leżę sobie godzinkę i się relaksuję, czuję delikatne skurcze co 2 minutki.
20.00 Wracam na porodówkę. Szyjka rozpulchniona, rozwarcie 6cm a KTG skurczy dalej nie widzi. Ponieważ leci 11h sączenia się wód płodowych podają mi antybiotyk i oxytocynę. Zaczyna boleć jak cholera. Prę na siedząco, Dzidek mnie trzyma, leje się ze mnie... masakra. Wchodzę na fotel i tam jestem już do końca. Boli strasznie. Położna masuje szyjkę, robi się miło, błagam aby nie przestawała. Prę... oddycham... prę... oddycham... Konrad się blokuje, lekarz łokciem naciska mi na brzuch, wypycha dziecko. Trwa to wieczność. Z ostatniej godziny pamiętam tylko ten ucisk i położną w kroku z okularami jak spawacz Przypominam sobie jak pisałyśmy o psychologii rodzenia żeby podczas bólu myśleć o orgaźmie więc myślę.... i prawie dochodzę Czuję że opadam z sił, chcę się poddać ale słyszę podnieconego Dzidka "Widzę już główkę!!! Ile on ma włosów!!!!". Dostaję niewiadomo skąd jakieś nieziemskie siły i prę na maksa. W końcu położna krzyczy "Kasia masz syna!!!" i kładzie mi go na brzuch. Konrad płacze, drży, wkładają mu jakieś kabelki do nosa, myślę o co im chodzi? Włosy roztargane, cała spocona, makijaż na szyji.... Nie przeszkadza mi to jednak w sesji zdjęciowej
22.32 staliśmy się najszczęśliwszymi ludźmi świata...