Moje smyki próbują nowych smaków odkąd skończyły 4 miesiące. Próbowały jogurtów, serków homogenizowanych, kotletów mielonych (bez przypraw), parówek, makaronu. Kosztowały też owoców jak banany, jabłka, mandarynki, brzoskwinie, maliny czy warzyw: ziemniaki, marchewka, Oczywiście było to stopniowo i do dzisiaj nie miały żadnej alergii czy najmniejszego uczulenia. Najbardziej do gustu przypadły im jabłka i oczywiście banany. Zaczynali od kilku kęsów a teraz jeden na głowę to mało. Przysmakiem są też bułki. W tłusty czwartek we dwóch zjedli pół pączka. To na widok jogurtu Tomcio wstał po raz pierwszy w łózeczku by go dosięgnąć. Ale cóż... Pani doktor, gdy o tym usłyszała załamała ręce. Usłyszałam jak to jestem nieodpowiedzialna i bez wyobraźni. Najwiecej zastrzeżeń miała do bananów i jogurtów. Twierdziła że dzieci beda miały zaparcia i bule brzuszka. Podkuliłam ogon i pomyślałam, że chyba wie co mówi. Więc poszły w kąt"pychotki" w zamian kupowałam "dozwolone" deserki w słoiczkach i dopiero sie zaczęło. Kuliły nóżki wrzeszcząc w niebogłosy a przy robieniu kupki robiły się sine od wysiłku. Obiad w słoiczkach też nie ciszyły się ich zainteresowaniem a próba wmuszenia takiego posiłku skończyła się wymiotami. Więc wróciliśmy do dawnej diety i po kłopocie. Nie jestem aż tak nieodpowiedialna jak myśli pani doktor. Do niczego ich nie zmuszam, wiele rzeczy tylko poliżą, innych nie chcą wogóle wziąść do ust. Po każdej pierwszej próbie zjedzenia czegoś nowego uważnie ich obserwowuję, nic sie nie dzieje dostają większą porcje następnym razem. Mam nadzieję, że bączki nadal beda tak otwarte na nowe smaki a ja nie będe miała niejadków przy stole
A jak Wasze maluchy znosily wprowadzanie nowych smaków?