Lady oczywista sprawa, że zjeżdżali!!! Hanuta to mówię baba nie do zajeżdżenia nomen omen
ja prawie dostałam zawału jak tam weszłam i zobaczyłam koniec...a ta nic...uśmiech i tyle...
Jagódka płaciliśmy po 60zł od osoby za dobę...ale mieliśmy 2pokoje z łazienką i aneks kuchenny. Ogólnie bardzo fajnie i polecam. Co do podróży...to jechaliśmy 7godzin..i w tamtą stronę wyjeżdżaliśmy około północy, więc młoda wyrwana ze snu nie bardzo się sprawowała. Usnęła po godzinie w aucie...a już po kolejnej wrzask był...więc matka utknęła na podłodze między siedzeniami, żeby księżniczka mogła na fotelu rozprostować kości...NIstety nic to nie dało...więc trzeba było pasożyta wcisnąć w fotelik beznadziejny i udawać, że śpię...zadziałało! spała dosyć...ale na postoju pewnym już nad ranem, ale jeszcze z dobre 1.5godziny przed celem obudziła się!
dostała mleko, postaliśmy chwilę, pochodziła...ruszyliśmy...i wrzask!!! wyjęta kolebała się mięzdy moimi nogami...i...wyrzygała całe mleko, a może więcej
DObrze, że matka nauczona ostatnią podróżą, miała pod ręką choćby pieluchę...więc złapała prawie całą zawartość Hanutowego żółądka...prawie, bo resztę złapały moje spodnie...jednak nie traciłam jeszcze resztek cierpliwości i telepaliśmy się dalej, patrząc na rosnące za oknami góry... Wreszcie umęczeni o godzinie ok.7rano byliśmy na miejscu. Pora nieludzka na meldowanie się w pensjonacie, więc z Hanutą marudną zwiedzaliśmy uliczki Karpacza. A potem do 11 kisiliśmy się w aucie, celem uspania dzieciaka, który w najlepsze kotłował się po siedzeniach i tylnej półce naszego golfa i z lubiścią szczebiotał włączając cholernego teletubisia!!! I nadeszła upragniona 11, a może wcześniej...pędem rozkładaliśmy łóżeczko i kładliśmy smroda spać, aby wreszcie w ciszy rozpakować graty w naszym nowym mieszkaniu
Kolejne dni to już nam mijały na zwiedzaniu...i tkwieniu na placach zabaw...tych ostatnich to najwięcej zaliczyliśmy dzięki córce naszej! niestety nauczyła się bestia wstawania bladym świtem z jednym słowem na ustach "da-da" i już przy drzwiach stała...w piżamie zresztą...
Poza tym...w Karpaczu, kilkaset mertów wyżej na tej samej ulicy zlądował kuzyn mój z dziewczyną...więc wizja samotnego układania poprawnych stosunków małżeńskich prysła jak bańka mydlana...i to moja największa udręka. Generalnie miło nam było, że ktoś jest i można pogadać wieczorami a nie gapić się w tv...ale w sumie fajnie byłoby choć 1wieczór spędzić w samotności...niestety, nie tym razem. I ogólnie nasze stosunki wcale nie były lepsze...ale, było ok.
Udało nam się skoczyć do Czech...i tak jak pisała Doris..ten dowód osobisty wyrabiany w pośpiechu mogliśmy sobie w efekcie wsadzić w d...Co mnie bardzo dziwi nadal, bo np jakbym była po rozwodzie i mąż miałby ograniczone prawa...jedzie sobie z zabranym mi dzieckiem i nikogo nawet na tej granicy nie ma!!! i co? tak bezkarnie można? debilizm...ale niesttey nie pierwszy i nie ostatni w naszym kraju.
Co jeszcze in minus wczasów...Kapracz...taki popularny...a wszystkie kramy i większość knajp o 21 milkła...mi to rybka, bo dzieciak o 20lulał , więc i ja przykuta do domu...ale reszta turystów???porażka...
Po tej wycieczce...kolejnego dnia zrobiliśmy "spacer" do kościółka Wang...I jakże byłam głupia sądząc, że wychodząc z domu po 9 wrócimy na 11 na drzemkę...zabierając Hanuci jedynie 2monte...Fak...nie było nas 5godzin!!! 5godzin cholernego łażenia...cudownego zmęczenia na górskich trasach...i pchania pieprzonego wóżka pod górę prawie w pionie...
pot ciekł nam po dupach...ale ...warto było!!! Hanuta jest potworem, co to po pół godziny w wózku nie da się w nim utrzymać nawet siłą...i z użyciem histerii musi wyjść...nie dało nic przekuptwo kupnem drewnianego konia za cholerne 10zł ...jednakże usnęła jakoś po drodze, więc stwierdziłam że w drodze wyjątku za bycie grzeczną może dostać gliniany dzwonek..co miało nam zapewnić spokój w drodze powrotnej. Nie zapewniło
kolejny dzień to western city...zdjęcia mówią same za siebie...były zdjęcia, byk..kucyk...i jedzenie kamyków
jeszcze jechałyśmy małą ciuchcią i to dopiero było dla Hanuty wrażenie...
jeden dzien był deszczowy...więc nuda...a ostatni nasz dzień to wycieczka do Szklarskiej Poręby na wodospad Szklarki...a tam? kamienie, woda...i bernardyn pozujący do zdjęć za jedyna 20złotych polskich...to było cos!!!
Ponieważ miotam się między kompem a piekarnikiem, gdzie mi rośnie ciasto dla jutrzejszych gości...zakończę to na dziś jeszcze małą dawką przechwał...Jakie to mi mądre dziecię wyrosłO!!! dała czadu witając każdą obcą osobę uśmiechem i wyciągniętą do podania ręką!!! i gadaniem...baba, diadia, mama, niania- co znaczy że ma na imię Hania!!!! to największy sukces, bo odpowiada tak na to pytanie!!!, Bacha...i pokazywaniem jak robią wszystkie zwierzęta i moja największa duma..."mau" że niby miau jak kot!
Do tego jadła wszystko czego nie powinna...golonkę, czekoladę, gofry...klopsy...i chińszczyznę...
A jak wracaliśmy z pewnego spaceru...idzie sobie chodnikiem, staje i robi minę pod tytułem "kupa". Pytam..."Hania, co robisz?" na co dziecko moje mówi "aa"!!!!
więc matka spłoszona dziecko pod pachę, lustracja pampa...pusty...co robić? gacie w dół i w krzaki...i co? Hanuta zrobiła kupę!!! ale jazda!!! zakumała, że aa ma mówić!!! oczywiście, dopiero jak zapytam..a pytam ostatnio często, a niestety nadal zdarza się, że za późno...ale...pierwsze koty za płoty!
no i do tego wszystkiego dziecko nasze jest przekochane...otwatre na ludzi, dzieci i zwierzęta...aż za bardzo czasem...
I przywiozła sobie wspaniałą pamiątkę z tych pierwszych wakacji!!! ósmy ząb!!!! który wylazł w sumie ukradkiem...co prawda po przepłakanej w połowie nocy, aleśmy to odebrali jako zwykłe marudzenie, a po 2 dniach zauważyłam ząb!!!
Wracaliśmy już inaczej..wyjechaliśmy zaraz po kąpieli o 21...i co? zanim usnęła to też godzina...spała lepiej, ale na każdym postoju wielkie oczy...ja w stresie...zwymiotuje czy nie? woreczki i pielucha pod ręką..spała....raz tylko chciała wyjść na postoju...ale pobawiła się i sama wróciła do fotelika!!!
no i dotarliśmy do domu...gdzie od progu wołała BABA i DIADIA...ale jaja!!!
pewnie mogłabym pisać i pisać,ale nie mogę
wrzucam resztę zdjęć i spadam...jutro się zjawię i może poczytam, co się u Was działo??
a tu tatuś pcha Hanutę już śpiącą do kościółka Wang
tu my w drodze do wodospadu Szklarki
piaskownica...w której leżał najcudowneijszy na ziemi piasek!!! kocham go!!!
w Czechach
w dmuchanym zamku nadal
w muzeum lalek
widko z naszego okna
i reszta