witam...
widze, ze nie za bardzo wątek się kręci... a więc niezbyt się wtracę w dyskusję..
Frydza, zeczę Wam wytrwałości, uda się! Trzeba tylko uzbroić się w cierpliowość.
u nas..
na początek dobre wieści
http://www.youtube.com/watch?v=RL2R3nIszQs
nasza Wandzia 1 września zaczęła śmigać, moze chętne będzie chodzić do szkoły hehe
ja.. jest mi bardzo cięzko... tak chciałabym się przytulić do mamy, powiedzieć ile dla mnie znaczy/// ile rzeczy nie zostało opowiedziane, ilu się nie poradzono... bo zawsze wydawało się, ze jutro mam czas... a ona odeszła tak niespodziewanie, ze jeszcze nie moge w to uwierzyć.. byłam całkowicie nieprzygotowana.. nie teraz jeszcze!! Teraz kiedy mała zaczęła chodzić, robi tulu-tulu, daje buziaka.. to wszytsko na co mama z wytęsknieniem czekała... a i ja nie byłam gotowa zostać sierotą, bez maminego serca i ciepłej ręki... miała takie dobre spojrzenie, tak mi go brakuje... i nie chce mi się myśleć, ze juz nigdy na mnie spojrzy...
Wszystko stało się w kościele. Była wśród swoich... Mama chodziła na wspólnotę neokatechumenalną (moze ktoś kiedyś słyszał) akurat mieli spotkanie... Zartowała jeszce coś.. zaczęli śpiewać psalm i po 30 sekundach osunęła się po ścianie... Ktoś się zorientował i podbiegł, więc nie upadła na ziemię, tylko w ręce jednego brata (tak do siebie się zwracają... bracia i siostry w Chrystusie)Sami zaczęli robić masaz serca... Natychmiast zjawiło się pogotowie... Przybiegło 3 księzy... Lekarze robili swoje, a księza swoje...
Ktoś zadzwonił do mnie i powiedział, ze maę w cięzkim stanie zabrało pogotowie na Oiom (czy jak to sie pisze) więc zadzwoniłam tam i jakaś podła lekarka bez ogródek powiedział niemal z pretensją "no przeciez ją martwą przywieźli!!! a co pani chciała, ona taką historię choroby ma!" W tym momencie zawalił się mój świat........................................................... nie mam Mamy......... jak to? Przeciez ona miała zyc długo? jak to umarła? przeciez miała w sobie tyle energii i pozytywnego myślenia, siły i wigoru!!! Kto zadecydował, ze ja juz nie będę mogła powiedzieć "Mamo!" Wiecie to jest takie nierealne... takie koszmarne.. wciąz mi się wydaje, ze obudzę się spocona w środku nocy i z ulgą odetchnę, ze tylko śniłam.... Czuję taką pustkę mimo iz mam rodzinę...
Jak ja wszystko zorganizuję? Przeciez nigdy mi nikt tak bliski nie umierał.. wszystko było na moich barkach.. wsyztskie dokumenty, "zakupy" , inne sprawy związane z pogrzebem... Bardzo cięzko mi było patrzec jak zabrali mamay dowód osobisty do likwidacji... skreślili juz ją z listy obywateli... w zamian za to dali mi akt zgonu, najohydniejszy dokument mamy... Z tego całego załatwiania najbardziej dramatyczny było dla mnie zakup trumny.... Ta świadomość, ze tej skrzyni zamkną moją ukochaną mamusię na zawsze i nigdy juz jej w zyciu nie zobaczę................ Karol wybrał mamie sukienkę.. ładna była (jezeli wogóle tak mozna nazwać stroje pogrzebowe)
Wiecie inaczej jest jak nawet ktoś bliski umiera, ale przychodzi się na "gotowe" do sali, gdzie nieboszczyk jest wystawiony... najboleśniejsze jest to wszytsko załatwiać..ile myśli, skojarzeń...
Mama bbyła bardzo dobrym człowiekiem. Dla kazdego miała czas, nikomu nie odmówiła pomocy, było jej wszędzie pełno, znało ją mnóstwo ludzi. Ktoś przysłał smsa, ze odszedł anioł wszystkich pielgrzymów. Rzeczywiście, kiedy przychodziły piesze pielgrzymki do Wilna mama mieszkając w kawalerce czasem brała nawet 12 osób uprzedziwszy oczywiście owarunkach. Ale dla kazdego był kąt, posiłek i dobre słowo. Na szczęście ludzie w cięzkiej chwili nie zapomnieli o jej dobroci i mi bardzo pomogli. Część obowiązków spadła na mamy znajomych. Sama napewno nie dałabym rady. Takie sprawy jak ogranizacja poczęstunku dla przybywających (na Litwie taka tradycja), ustawianie kwiatów itd. itp. Niektóre rzeczy kupiliśmy taniej, bo mama tez im kiedyś coś pomogła... np. trumna 300% taniej, portrecik ponad połowę mniej, za kwiaty i znicze prawie nic nie zapłaciłam, sala w której stała była za darmo, bo kościół udostępnił za zasługi... Przychodziło tyle ludzi, ze szok.. Ogromna sala, a w pewnm momencie nie było gdzie stać... Kwiatów morze... Na cmentarz musieliśmy zamówić autobus, bo do prywatnych aut ludzie się nie zmieścili... przepraszam ,ze pisze wam takie drobiazgi. .ale chce [powiedzieć, ze warto czynić dobro, bo ono powróci jezeli nie na nas samych, to na dzieci...
Najcięzej było dla mnie na cmentarzu... pozegnanie.. ostatni pocałunek w zimne ręce, policzek i czoło... Chciałam by zostawiono mnie tam z nia na zawsze, albo zeby mnie razem zamknięto.. przeciez zabierali mi Mamęęęęęęęęęęęe. Odciągnęli mnie od trumny.. zamknięto pokrywę ... ten moment jak ona znika w głębokim dole stoi mi do dzis dnia...
Umarła prawdopodobnie na zator.. W tym świstku co mi dali ze szpitala napisano było, ze krązenie sie zatrzymało. Więc tylko to, myślę.. Nie pozwoliłam robić sekcji zwłok, bo za zycia była wystarczająco pocięta i poszyta... Poza tym widziałam kiedyś filnik z kostnicy... ohydny widok. Nie chciałam by Mamusię coś takiego spotkało, niech idzie do nieba piepokrojona...
Ufam, ze jest w niebie. Sposób w jaki odeszła daje mi tą ufność.. Dla osoby poboznej myślę, ze to najlepszy scenariusz (o ile mozna tak nazwać). W kościele, wśród swoich, podczas modlitwy, a raczej pieśni pochwalnej dla Maryi , księza pełniący swą posługę dla chorego, z błogosławieństwem i namaszczeniem... to jedyna rzecz jaka mnie pociesza odrobinkę...
Boze jak mi jej brakuje...................