Ja też pamiętam jak Gabi pachniała ale nie potrafiłam skojarzyć tego zapachu ale Ty mi go uzmysłowiłaś
Faktycznie. A ja głupia myslałam, ze one w tym szpitalu używają czegos tak cudownie pachnącego do mycia i do dzis się zastanawiałam czego hehe??
A zapach krówki jest naprawdę niezapomniany i bossski. No bo w końcu te nasze aniołki to od Boga dostajemy nie?
Gie pieknie napisałaś. Bardzo szczegółowo.
A ja ostatnio przypadkiem znalazłam opis swojego porodu sprzed ponad roku. Czytałam, przypominałam sobie i płakałam. Matko ja mam wrażenie jakbym rodziła wczoraj, a czas tak szybko leci.
I tak sobie teraz pomyslałam, ze Wam wkleje ten opis a co? POwspominamy. NIe jest tak dokładny ja Gie bo nie miałam czasu.
„Mój poród” (7-6-2007)
Długo się zastanawiałam czy opisać swój poród czy nie. Nie należał do najprzyjemniejszych i nie chciałam was straszyć. Ale też nie było aż tak najgorzej.
Ale dziś kiedy mija już prawie miesiąc jestem niemal gotowa znów to przeżyć, więc...
W środę jeszcze nic nie zapowiadało, że poród już blisko. Wieczorkiem zostałam sama, bo Jarek poszedł na nockę do pracy. Przeprowadziłam szereg rozmów z mamą i ciocią (przez tel). Ciotka opowiadała, ze dostała podczas porodu jakiegoś krwotoku i takie tam... To ja jej mówię, żeby już dała spokój bo z wrażenia cos mnie brzuch pobolewa jak na okres. Śmiałam się wtedy, że sama się wkręcam. Późno szłam spać bo ok 1. Napisałam Jarkowi o tym bólu brzucha, ale jeszcze nic nie podejrzewałam. Pomyślałam, ze jak usnę to przejdzie. Ale mój sen nie potrwał długo. Ok 2:30 obudziłam się na siusiu. No w sumie nic nadzwyczajnego w tym stanie, ale.... idąc do kibelka poczułam, że zwieracze puszczają . Cholera, myślę, co ja już moczu nie trzymam?? Siadłam na kibel i czuję jak mi się ciepło robi... to zbyt duża ilość moczu jak na mój wątły ciążowy pęcherz... O ku...wa!!! Co robić?? Dzwonić do lekarza? Wzywać taksówkę? Dzwonić po Jarka? A może tylko mi się zdaje? Może położę się i to prześpię?? Postanowiłam jednak zadzwonić po męża. Zanim przyjechał leciało ze mnie już jak z kranu. Nerwica mnie ogarnęła, rozwolnienie momentalne i cofajki na wymioty... przestraszyłam się na maksa. No ale cóż... najważniejsze, żeby się ogolić. Wskoczyłam do wanny i rachu ciachu zaczęłam wywijać żyletką... dobrze, że sama sobie nacięcia nie zrobiłam
J przyjechał, dopakowałam się i jazda...
Najpierw ja zatrzymałam auto krzycząc, że nie wzięłam okularów i nic nie widzę. jarek mówi, że nie wraca bo to pech. No to go wywaliłam z auta i musiał biec do domu. Na szczęście byliśmy bardzo blisko.
Później on z wrażenia pomylił kierunki i pojechał cholera wie gdzie... na pewno nie do szpitala.
No ale w końcu się udało i wylądowaliśmy na izbie przyjęć, gdzie powitano nas w średnich humorkach. Pan doktor widocznie wkurzony, że mu pospać nie dałam wcisnął mi łapę między nogi i z widoczną satysfakcją wystękał: łeee to jeszcze dłuuugo potrwa...1,5 cm rozwarcia
No cóż... trzeba czekać. Bałam się, ze wszyscy będą niemili, ale nie. Na porodówce babeczki normalnie rewelacyjne. Milutkie i pomocne.
Położna zrobiła mi lewatywę (bardzo się cieszę i polecam) i oceniła efekt mojej walki z golarką na piątkę!
Podłączyła mnie do KTG i czekaliśmy tak do ok7 rano. Niestety nie było postępu. Postanowili wywoływać. Ostrzeżono mnie, że będzie wówczas bardziej bolało, no ale cóż. Bolało... myślałam, że mocno... myliłam się...mocno to było później...
W skrócie do godziny 12 skurcze niemiłosierne, zmiana pozycji, litry wypitej wody i kilka pryszniców... i jaki efekt? 2 cm rozwarcia!!! super!! byłam załamana. Zwiększali mi oksytocynę i zwiększali... ból coraz większy... a postęp nijaki.
Dali mi ponoć wszelkie możliwe znieczulenia i wtedy było zajebiście.... między skurczami byłam tak naćpana, że mój mąż i siostra, którzy przy mnie byli brechtali ze mnie na maksa. Pokazując znak Wiktorii mówiłam, że wszystkich kocham i pokój całemu światu A mówią, że to ponoć nielegalne No ale przyjemność nie trwała wiecznie. Skurcze stały się tak częste, że nie czułam już przerw między nimi. I tego uczucia nie sposób zapomnieć. Krzyczałam, żeby mi już zrobili cesarkę! Jarek wszedł w dyskusje z lekarką. Ale ona była nieugięta. Badanie...oczekiwanie...rozwarcie 5 cm Matko czy to się wreszcie skończy myślałam?? Ale od 5 cm już poszło szybciej. To znaczy teraz tak to pamiętam, bo wówczas to była wieczność.
godzina 16:15...9,5 cm rozwarcia...wow...położna mówi, że szykujemy się do porodu. Szykowali się i szykowali.... 15 minut trwało wieczność... Dobra jest 10!!! Słyszę jak mąż pyta ile to teraz potrwa. babka mówi, że to zależy ode mnie i do godzinki powinno być po wszystkim do godzinki?? porąbało ją?? ni chuchu... Spięłam się na maksa...po 15 minutach Tomeczek był na świecie... cały i zdrowy...najpiękniejszy...wymarzony....anioł!!!
Położyli mi go na piersi, pomarszczona piękność... sina doskonałość... opuchnięta miłość mojego życia!!!
wszystko inne się nie liczy... nacięcia nie czuć wcale, łożysko rodzić to przyjemność, szycie drobnostka...
Nie zabrali mi go! Był ze mną cały czas. Ujrzałam rozjechany wzrok mojego Jarka... i szczęście w jego oczach. Wreszcie byliśmy razem... cała trójka...
Zrobiłam to! Udało się! Teraz dopiero się zacznie...pomyślałam...
[ Dodano: 2008-09-13, 21:31 ]
Teraz po czasie dopisałabym tu tysiące szczegółów, które do dziś pamiętam.
Np jak się osrałam po pachy bo położna po zaaplikowaniu lewatywy kazała mi chodzić jak najdłużej i dopiero w ostatniej chwili iść na kibelek. No to chodziłam, chodziłam, aż było za późno. Koszula do prania, ja pod prysznic, a maż sprzątał szpitalny korytarz. Ale wstyd, dobrze ze była noc i nikt się o tym nie dowiedział hihi.
Albo jak mnie położna przekonywała do pobrania krwi pępowinowej i wykręciła numer do babki z tego banku krwi i ona mi wszystko opowiadała z uśmiechem w trakcie moich skurczy krzyżowych. Wiłam się na piłce i zadawałam pytania a co?
Albo, ze moja siostra towarzyszyła mi przy ostatecznym porodzie, bo mąż zobaczywszy 7 cm rozwarcia zrobił się tak blady, ze miał dosyć hehe. Sama zdecydowałam o tym. Zresztą krzyczałam na niego bez przerwy, ze ma mnie nie głaskać tymi swoimi gorącymi, wielkimi łapami, bo mi gorzej się robi hehe. Moja siostra miała takie drobne, chłodne rączki, które przynosiły mi ulgę.
Ona była ze mną przy parciu i pomagała bardzo i mnie i położnej. Pamiętam jak położna krzyczała: Dorotka zobacz widać włoski, a Dorotka fik mi miedzy nogi i krzyczy: faktycznie Kami, czarne włoski idą!!! Matko, jakie to wszystko wspaniałe było mimo bólu.
No i oczywiście fakt, ze Tomeczek urodził się w tym samym dniu co moja mama. Zadzwoniłam do niej z życzeniami chwile po urodzeniu (bo wcześniej nic nie wiedziała o porodzie, bo był 2 tygodnie przed terminem) i przepraszałam ja, ze tak późno dzwonie, ale byłam zajęta. Kiedy jej powiedziałam jaki mam dla niej prezent urodzinowy nie potrafiła już wykrztusić ani słowa. Łzy szczęścia zablokowały nam linie...
Ech...