gdzie się podziałyście kobietki wszystkie?
u mnie w pracy dziś spokojnie - chyba wszyscy weekendem żyją
i muszę się Wam wywnętrznić...bo w sumie nie ma komu...
wzięlo mnie strasznie...strasznie mnie wzięło na dzidziusia. wiem, ze to moze moment nie najlepszy - tak na prawdę do końca psychicznie nie doszłam do siebie po poronieniu. Niby na zewnątrz fukcjonuję idealnie - w pracy niezawodna, z Jagą uśmiechnięta, ale jak siadam wieczorem z herbatą to zamiast czytać, oglądać tv - wciąż myślę... co by bylo gdyby. Teraz chyba dociera do mnie wszystko co sie stało...czasami ryczę godzinami wieczorami. macin nie rozumie. drażni go, ze przesiaduję na forach o poronieniu bo dla niego to rozdrapywanie ran a ja czuję, ze muszę to wyplakac wszystko, wyrzucić z siebie by móc o tym myśleć bez lez w oczac...najgorsze mija...zaczynam przyswajać wszystko to co się stało i na swój sposób godzę się z tym, co nie znaczy, ze kiedykolwiek zapomną.
ale wszyscy wokół oczekują, ze nie będę o tym mówić, że skoro tyle czasu minęło, to wszystko wróciło do normy a to nie prawda. ja sama kiedyś dziwnie patrzyłam na kobiety, które latami nie mogły pogodzić sie ze stratą nawet w tak niskiej ciąży Maleństwa, a teraz doskonale je rozumiem. Na prawdę jest odruch, zeby odpowiadać na pytanie o ilość dzieci "trójka", bo tyle siedzi w serduchu.
przeraszam, ze Was zasypałam swoimi myślami i ranami, ale nikt nny słuchac nie chce...albo słuchając i komentując rani jeszcze bardziej...
i taki impuls się we mnie pojawił - nie do okiełznania. potrzeba by mieć Maleństwo - nie w miejsce tamtych Aniołków. Po prostu...nie wiem skąd. Poumawiałam się już na wszystkie badania - by mieć pewność, ze jestem na pewno zdrowa...i coraz częsciej łapię się na tym, że chciałabym by @ się nie pojawiła..
Sorry kobietki za referat...
I dzięki za wysłuchanie/przeczytanie