cyn.inspiration, Malgorzatka ma racje, chodzi o pecherz z wodami plodowymi, nie o pecherz-pecherz
to zupelnie nic nie boli, czasami to robia, zeby skurcze sie pojawily i zeby zaczela sie wlasciwa akcja porodowa
tez mialam przebijany pecherz, ale mimo wszystko skurcze nie przyszly
dopiero po oksytocynie dozylnie machina ruszyla
[ Dodano: 2008-12-02, 08:17 ]
magdalena1981, nic a nic nie boli, lekarz wklada Ci tam do srodka przyrzad, ktory wyglada jak dluga paleczka do jedzenia chinszczyzny
(nie znam terminologii)... przewaznie masz juz male rozwarcie, wiec nawet nie czujesz, ze cos jest "w srodku"
no, a jak juz Ci przebije ten pecherz, to czujesz, jakbys sie konkretnie posikala
[ Dodano: 2008-12-03, 12:10 ]
W koncu sie zmobilizowalam, zeby opisac swoj porod, bedzie to w formie reportazu
Kilka uwag wstepnych, zanim zaczne (tak dla wyjasnienia):
1. Mieszkam w Hiszpanii tuz przy granicy z Gibraltarem (rodzilam w Gibraltarze)
2. Zeby dostac sie z mojego domu do szpitala, musze przekroczyc granice (paszporty i te sprawy)
3. Dzien przed porodem, poklocilam sie z moim ukochanym i w ramach pokazania "ze go nie potrzebuje" nie pozwolilam sobie pomoc niesc ciezkich siat z zakupami (ktore wazyly moze z 10 kg razem.. i ktore moze mialy wplyw na porod nast. dnia)
4. Na 2 dni przed porodem zaczal mi odchodzic czop podbarwiony krwia... a w zasadzie krew podbarwiona czopem
bo krwi bylo duzo...
5. Jasper urodzil sie rowno w terminie
ok, zaczynamy
17 sierpnia 2008
[godzina 5 rano]
Budzi mnie uczucie ciepla miedzy nogami i czuje, ze mam mokro. Czuje, ze serce mi wali i lece do lazienki i widze, ze krew mnie zalewa (doslownie). Pedze do pokoju mojego A.(poklocilismy sie i spalismy w osobnych pokojach
), budze go i mowie, ze krwawie... na to on (polprzytomny) pyta "Czemu krwawisz, jestes pewna?" (no comment)...
Czuje, ze sie zaczelo, ale pamietam ze szkoly rodzenia, jak mowili, zeby nie panikowac, tylko czekac na skurcze, niepokoi mnie jednak to krwawienie.
Dzwonie do szpitala, mowia, zeby sie obserwowac, a jak sie nasili, zeby przyjechac.
Czekam, obserwuje, nie spie...
[godzina 8 rano]
Krwawienie sie nasila, nie wystarcza juz wkladka, cala podpaska jest we krwi.
Zaczynaja sie skurcze, nieregularne, co okolo 10 min.. slabe.
Decydujemy sie z A. na wizyte w szpitalu.. Przekraczamy granice bez problemu (bez kolejki, czekania), po 10 minutach jestesmy na miejscu.
W szpitalu bardzo mila polozna sprawdza moje krwawienie (twierdzi, ze krwawie obficie, ale ze to czop), podlacza mnie do KTG.. skurcze staja sie regularne (w odstepach 5 min), siegaja nawet 7 w skali, ktora jest na tej maszynie... mnie nic za bardzo nie boli, wiem, ze sa.. ale nie bola. Kobita sie dziwi i twierdzi, ze jestem bardzo odporna na bol
Mowie jej "Zobaczymy..."
Polozna sprawdza rowarcie (2 palce), odsyla mnie do domu i kaze czekac na regularne skurcze. Wracamy wiec do domu.
[godzina 11 przed poludniem]
Skurcze przybieraja na sile, staja sie mocniejsze... jednak znajduje czas, zeby jeszcze raz wejsc na to forum i zdac relacje :P
Chodze po domu, siadam, wstaje, zachowuje jak jak piesek, ktory ma pchly.. nie umiem znalezc sobie miejsca, wszystko mnie boli i denerwuje. Bole krzyza mnie rozwalaja, wiec zakladam sobie takie male elektrowstrzasny na plecy i reguluje sile na maks... Pomaga na chwile odwrocic uwage od bolu.
[godzina 12:30]
Skurcze ciagle staja sie mocniejsze, co mniej wiecej 3 minuty (czas jechac do szpitala?).. A. ze stoperem mierzy dlugosc ich trwania, trwaja okolo minuty.
Stwierdzam, ze jeszcze nie pora na szpital, bo z bolu sie nie zwijam (malo brakuje).. do tego jestem padnieta, spac mi sie chce... zamykam na chwile oczy.
[godzina 15 po poludniu]
Budze sie (najwidoczniej sie zdrzemnelam jakims cudem), po skurczach ani sladu... Jestem zawiedziona i zla, juz bylam pewna, ze dzisiaj urodze. Chce jechac do szpitala - mam wymowke - krwawienie coraz silniejsze (podpaske co godzine musze zmieniac).
[godzina 16]
Znowu w szpitalu, znowu KTG (tym razem skurcze mniejsze, bardzo nieregularne)
Przychodzi doktor z RPA i dziwnym akcentem mowi do mnie, ze chca mnie zatrzymac na obserwacje, bo podejrzewaja, ze cos nie tak z lozyskiemi stad ta krew... (ale gdyby to bylo lozysko, to brzuch by bardzo bolal.. a u mnie nic). Mowi, ze wieczorem podadza mi oksytocyne, jezeli sama z siebie nie dostane skurczow.
Cieszy mnie to bardzo.
[godzina 17]
Przenosze sie do wlasnego malego pokoiku, z lazienka i widokiem na Afryke.. gdzie moge spokojnie sobie siedziec, lezec.. i w zasadzie tyle, bo czuje sie jak slonica
A. wraca na chwile do domu, ja zostaje sama i gram w kulki na telefonie.
Co jakis czas wpada polozna zapytac, czy chce herbaty i sprawdzic mi cisnienie... KTG tez podlacza i przynosi zapas podpasek-lotniskowcow.
[godzina 21:00]
Pojawia sie doktor sprawdzic moje rozwarcie i ew. skurcze (ktorych brak), rozwarcie wg niego to 4,5 palca.. mowi "Przebijamy pecherz, skurcze powinny sie pojawic wkrotce", noo to git, mysle sobie.
Doktor bierze cos (jak juz pisalam wyzej), co wyglada jak dluga chinska paleczka, schyla sie, patrzy w sufit, przymyka jedno oko (probujac wycelowac ta paleczka w pecherz "na czuja"), po chwili czuje wielkie cieplo pod pupa i czuje, ze jestem cala mokra. Lekarz mowi "Czekamy na skurcze, jezeli do 23 nic nie bedzie, to dozylnie idzie oksytocyna", mowie "OK!".. i ide sie przebrac.
[godzina 22]
Moj A. mnie odwiedza, przynosi hamburgery z Mc Donald's i kurczaki (tez z McD) - jest niedziela - wszystko pozamykane. Wcinam mak kurczaki.
Nagle nachodzi mnie ochota na kapiel (plecy troche bola), idziemy z A. do lazienki.
A. nalewa wanne pelna cieplej wody i pomaga mi do niej wejsc, myje mi plecy.
Czuje sie bardzo dobrze, mowie, ze przykuje sie do tej wanny i tam bede rodzic. A. chyba nie lapie zartu,bo pyta mnie "Serio tego chcesz??!!" Heh...
[godzina 23]
Przychodzi moja ulubiona polozna i jakas mloda. Okazuje sie, ze ta mloda bedzie odbierac porod, ma na imie Amparo (za cholere nie umiem zapamietac tego imienia, zwracam sie do niej "Ampero" - kojarzy mi sie z fizyki
)
Przenosimy sie do sali porodowej, w drodze na sale porodowa wcinam ostatniego kurczaka.
Siadam na lozku, polozna podlacza mi kroplowke.. Patrze na A., on na mnie i oboje wiemy, ze za chwile sie zacznie. W miedzyczasie biore lyka napoju energetyzuzjacego i przez przypadek wylewam cala butelke... Cala podloga lepi sie od tego napoju, ale nie ma czasu na dokladne mycie..
Zaczynam dostawac skurczy, w przeciagu 15 minut dobijaja do 9-10 i trwaja grubo ponad minute kazdy... czasami jeden na drugi sie naklada i przez 3 minuty bez przerwy zwijam sie w potwornym bolu... pozniej 2 minuty przerwy i znowu.
Brakuje mi tchu, klada mnie na boku i podaja gaz Etonox (rurka do oddychania), jakos wibitnie to nie pomaga
18 sierpnia 2008
[godzina 00:05]
Skurcze sa juz tak silne, ze trace swiadomosc tego, co sie wokol mnie dzieje, niewyraznie slysze glosy poloznych, ze rozwarcie na 7,5 juz mam, ze BARDZO szybko idzie i ze za chwile moge zaczac przec. Probuje z siebie wydusic prosbe o znieczulenie.. udaje mi sie, ale mowia, ze porod zbyt szybko postepuje, nie ma czasu i ze nieprawidlowo wdycham ten gaz, dlatego nie pomaga.. Zgodnie z instrukcjami poloznej, zaczynam wdychac go jak tylko czuje, ze skurcz sie zbliza i wdycham przez caly czas jego trwania.. Pomaga minimalnie wiecej, bez rewelacji.
W pewnym momencie czuje, ze cos w srodku przesunelo mi sie w dol i znowu cieplo miedzy nogami (pewnie krew, albo moze reszta wod?)... i zaczynam przec, nie moge sie powstrzymac. Potrzeba parcia jest tak silna, ze niewiele tu ode mnie zalezy (mimo, ze polozna krzyczy "Czekaj jeszcze chwile!!" - odkrzykuje jej polprzytomna "Ja juz nie moge czekac, PRE!!!"
Skurcze parte tez przychodza fazami... miedzy jednym a drugim jest taka bloga lekkosc (nie ma juz tych wczesniejszych skurczow)..
[godzina 00:45]
Czuje, ze juz nie moge.. jestem potwornie zmeczona, A. wciska mi na sile troche czekolady, ja mowie, ze chce isc do lozka (w sensie: spac), polozna mi na to "Ale przeciez jestes w lozku"
Faktycznie...
Czuje, ze w tej pozycji (na plecach) nie dam rady urodzic... Obracam sie wiec na kolana i opieram sie o zaglowek lozka. Idzie mi o wiele lepiej... wbijam zeby w lozko, krzycze, stekam, A. masuje mi krzyz, tak bardzo jestem mu wdzieczna, ale nie potrafie juz przez ten bol nic powiedziec. Pre prawie godzine i efektow zbytnio nie widac... gdzies tam slysze, jak polozne mowia do siebie "ona juz jest zmeczona,malo sie ruszylo". Pytam je kiedy skoncze rodzic... mowia, ze to ode mnie zalezy i ze kilka mocnych parc i bedzie po bolu. Mobilizuje swoje wszystkie sily, polozna widzi, ze dziecko schodzi w dol i krzyczy do mnie "Przyyyyyj. jakby to byla najwieksza kupa, jaka w zyciu mialabys zrobic!!!!"... Slysze smiech A,, mnie nie jest do smiechu.
Czuje tam na dole glowke dziecka, dokladnie wychodzaca ze mnie i mowie "To boli, to tak bardzo boli"... Poloznie mowia, ze jeszcze minutka i koniec, ze mam przestac przec, bo one juz maja dziecko. Przestaje przec, czuje, jak maly wysuwa sie ze mnie
Jestem odwrocona tylem do wszystkich, zaczynam plakac ze szczescia, bo slysze pierwszy placz mojego synka. Byl 18 sierpnia, godzina 1:20 w nocy.
Maly urodzil sie z pepowina wokol szyi, A. nie mogl jej przeciac, bo liczyla sie szybkosc i sprawnosc poloznej, ktora "uwolnila" malego. Po urodzeniu, oczyszczono malego, zawinieto w recznik i podano mi go, zebym go nakarmila, byl taki malutki i od razu chwycil piers i zaczal ssac lapczywie... Pozniej mialam czas na wypicie herbatki, a polozne ubraly Jasperka.
Byl to zdecydowanie najpiekniejszy moment w calym moim zyciu