witajcie. To może i ja sie podziele swoimi przeżyciami. 22 grudnia w aptece zdenerwowała mnie bardzo farmaceutka ;/ po powrocie do domu stwierdziłam, że zaczyna mi twardnieć brzuszek. Dośc regularnia ale nieboleśnie. 23 we wtorek byłam z mama na zakupach, brzuszek nadal twardniał i musiałam kilka razy przystanąc bo miałam uczucie jakby mi ktoś ołowiu do niego naładował. Po powrocie zrobiłam sałatki, upiekłam ciasto... Przywieziono nam zamówiony miesiąc wcześniej stół. Po południu mężuś zaczął ten stól skręcać i okazało sie, że jedna noga ma krzywe śruby i nie da sie jej założyć. Znowu sie zdenerwowałam tym bardziej znacznie mocniej bo stoł z krzesłami kosztował nas 1400zł;/ im bliżej wieczora tym brzuszek twardniał regualrniej... co 8-10 minut na jakies kilkanascie sekund potem na 30. Koło 20 wieczorem twarsniał co 5-8 minut i zaczął leciutko pobolewać. Skurcze sie wydłużały i trwały około 30sek. o 21 bolał już dośc wyraźnie ale do moich bolesnych okresów było mu jeszcze daleko. Godzina 22 skórcze co 4-7minut juz prawie dochodzące do minuty. O 23 stwierdziłam, że ide do wanny i wszystko sie wyjasni. Nalałam wody siedze, a skurcze coraz mocniejsze, dluższe i co 3,4,6,7 minut. Po prawie półgodzinnym moczeniu zadzwoniłam na porodówkę. Powiedziałam co i jak, położna powiedziała, że mogę przyjechac jeśli po wyjściu z wanny nic sie nie zmieni. Wyszłam i co? Co 3 minuty po prawie 1,5minuty. Obudziłam mężusia, który zdązył już zasnąc, rodziców (bo by mi nie wybaczyli), sprawdziłam jeszcze raz czy wszystko mam, ubrałam sie i zaczełam poganiać szanowną rodzinkę, że ja juz chce jechać. 20km przez ciemny las, stojące na poboczu sarny dodatkowo nas zwalniały (nie chcielismy miec stłuczki). W życiu mi się ta droga tak nie dłużyła. Na izbe przyjec dotarliśmy po północy. Zbadali mnie i usłyszałam "jeden palec". Pomyślałam sobie, że zamiast siedziec w domku to będę kiblować na porodówce, no bo przeciez pierwszy poród przeważnie długo trwa. Na porodoce położyli mnie pod KTG była godzina 00.30, potem było badanie, USG a potem miałam iśc pod prysznic ale tak jakoś zleciało do godziny 3.00 nad ranem i po kolejnym badaniu (przy okazji niechcący przebito pęcherz płodowy) położna powiedziała, że może pod prysznic lepiej nie bo jeszcze jej tam urodzę. Było 8cm. Po kolejnej pólgodzinie siedzeniu na piłce (położna z daleka sie upewniała czy jeszcze żyję bostwierdziła, że za cicho siedzę) i spacerkach po korytarzu zaczęły sie skurcze parte. Problem polegał na tym, że było tylko 9.5cm i mały zaczął główką ciągnać szyjke macicy. W zaiązku z tym położna usiłowała tą szyję odsnunąc co wiadomo wiązało się z nieprzyjemnymi zabiegami. No i tak sobie parłam. Po kilku skurczach wyrzuciłam za drzwi mojego męzulka poniważ wbrew mojej woli zamiast patrzec na mnie uparcie przyglądał się zabiaegom czynionym przez położna
parłam sobie parłam, kazano mi zmieniać pozycje, stawać, kucać klęczeć, jeden boczek drugi i cały czas słyszałam "mocniej mocniej" a tu nic. Przed oczami miałam zegar scienny i widziałam lecący czas. Wykończoną maksymalnie postanowili zacziągnąc mnie pod prysznic. Po drodze chyba ze 4 razy zapytałkam czy nie moną by było cesarki. "Mozna ale najpierw trzeba spróbować urodzić". W pewnym momecnie podpięto mi oksytocynę i po jakimś czasie położna stwierdziła chyba, że nic tu nie wskóra bo zadzwoniła po lekarza. Ten grzeabał, grzebał, zrobił usg (chyba dopochwowe (nie pamietam). Potem poszeptali sobie coś na boku i zniknęli. Ale jak tylko zobaczyłam, że położna zwija ze stolika zestaw porodowy wstąpiła we mnie nadzieja. Słyszałam jak lekarz tłumaczy coś męzowi, potem przyniósł mi do podpisu jakies dokumenty. Zacewnikowali mnie, kazali przejsc na taka kozetkę n kołkach i słyszałam tylko "proszę nie przeć". Fajnie , nie przeć. Na sali operacyjnej tłum ludzi, i wszyscy wszystko robia taaaaak wolno a ja bym juz chciała znieczulenie. Usłyszałam w pewnym momencieze on juz jest nisko i ktoś inny stwierdził "to się go wepchnie". Fajnie będą mi wpychac spowrotem dzidziusia ;/ Dostałam maseczke na twarz, kazali głęboko oddychac bo dziecko trzeba dotlenic i znowu to samo, nie przeć. A potem jakiś dziwny zapach, tracę swiadomośc zamykaja mi się oczy , słyszę "już" i czuję jakby mi ktoś brzuch polał wrzątkiem i zaczął targać piłą mechaniczną. Nie mogę się poruszyć, nic powiedzieć. Całe szczęscie zaraz chyba na dobre straciłam świadomość. Wybudzili mnie. Dzidzia dostała 10pkt w skali apgar. Bartuś ma 58cm i 4020g. Kladaą mnie na sali pooperacyjnej z workiem piasku na brzuchu a po 8h kazą wstac i isc do toalety. Jezuuuu co za ból.
Podsumowując. Pierwsza faza porodu przebiagła jak dla mnie super (fakt bolało ale dało się przeżyc i było stosunkowo krótko). Natomiast 2h20min bóli partych, totalne wykonczenia, wrażenie, że zaraz stracę swiadomość i na dodatek ta zmiana pozycji na wertykalne (wczesniej zapierałam sie, że nie dam sie położyc) była masakrą. Miałam ochotę płakać a nie miałam na to siły. Nie miałam siły przyciągnąc kolan do brody. Cesarka była wybawieniem ale... Dziś twierdzę, że gdyby wszystko poszło tak gładko jak pierwsza faza to wolałabym urodzic naturalnie. Czuję sie niepełnowartościową kobietą. Nie czuję instnktu, nie do konca czuję, że to dziecko jest moje
.Szłam rodzic z pozytywnym nastwieniem i wbrew powszechnej opinii, że człowiek boi sie tego czego nie zna, nie bałam się. Natomiast gdyby jeszcze kiedys przyszło mi rodzic byłabtym totalnie spanikowana. Nie wiem co bedzie za kilka lat. Dzic twierdzę, że nie chcę mieć więcej dzieci. Niestety. Szkoda , że tak to wyglądało, pomimo fajnej położnej i cudownego lekarza.
Mam nadzieję, że wszystkim przyszłym mamusiom pójdzie łatwiej. Nie chciałam nikogo stracic poprostu musiałam wyrzucić z siebie te niemiłe przeżycia, tą całą gorycz i złośc na siebie, że nie umiałam urodzic siłami natury (chociaz moze to nie do konca moja wina bo mały trochę źle się wstawił).
Powodzenia życzę wszystkim przyszłym mamom i trzymam za Was kciuki
Aha, Bartuś przyszedł na świat 24 grudnia o godzinie 5.50