witam, pojechalismy dzisiaj do szpitala mamy na 10:00, zgodnie z prosba ordynatora. Na miejscu okazalo sie, ze dr zostal pilnie wezwany na blok operacyjny i operuje, wiec dlugo sie na niego naczekalismy, przyszedl do nas chyba dopiero ok.15:00, bo po operacji musial jeszcze zrobic obchod. Czekanie bylo straszne, ale wiadomosci od lekarza jeszcze gorsze... To nie jest zwykly guz, ktory da sie po prostu usunac operacyjnie, hop-siup, a potem powrot do zdrowia. Jest to "glejak" (czy jakos tak), nowotwor, ktory jest tak umiejscowiony w glowie, ze nie da sie go calego usunac. Maja usunac tyle, ile bedzie mozna, ale czesc zostanie i bedzie sie odnawial, bo jest to guz metaboliczny, czy jakos tak... Po operacji, ktora bedzie prawdopodobnie w drugiej polowie tygodnia, mama bedzie musiala miec radioterapie, a nie wykluczone, ze takze chemioterapie, co potrwa na pewno kilka tygodni i chyba bedzie to w centrum onkologii. Musza potem zrobic badanie histopatologiczne, zeby sprawdzic rodzaj guza, ale lekarz juz powiedzial, ze z tego, co widzi, nie jest to jakis niegrozny guzek, ale nie jest tez jakis zlosliwy, z ktorego moga byc potem przerzuty. Ale bedzie sie rozrastal z czasem i nawet ta radioterapia tego nie zatrzyma calkowicie. Po operacji, jak juz Wam pisalam wczesniej - jest 50% na 50% ryzyka, ze bedzie niedowlad lewej strony ciala, a kilkuprocentowe ryzyko, ze bedzie to calkowity bezwlad, czyli mama juz nigdy nie bedzie sprawna
Lekarz powiedzial, ze gdyby mama nie wyrazila zgody na operacje, to mozna to tak zostawic, ale guz predzej czy pozniej sam spowoduje ten niedowlad, a potem bezwlad i wtedy juz sie nie da tego naprawic. Mama od razu wyrazila zgode na operacje, bo lekarz powiedzial, ze trzeba probowac z tym walczyc...
Jutro mama zostanie przewieziona na blok, gdzie jest klinika neurochirurgii, beda ja przygotowywac do operacji, robi jeszcze jakies badania, etc. Wszyscy sie splakalismy, a mama zaczela cos mowic o spisaniu testamentu, co mnie juz w ogole dobilo. lekarz tlumaczyl jej, ze pozytywne myslenie jest polowa sukcesu, ale mama ma taki charakter, ze wszystkim sie przejmuje i o wszystkich martwi, wiec teraz zamiast odpoczywac pewnie bedzie myslala jak kto sobie poradzi... Staramy sie nie okazywac Jej zmartwienia i pocieszac, jak tylko sie da, ale jak na razie - niewiele sie zmienia. najgorsze jest to czekanie na operacje, mama mowi, ze wolalaby, zeby to bylo jutro, a nie pod koniec tygodnia - nie dziwie Jej sie...
czekaja na pana dr-a bylam dzisiaj swiadkiem dosc niemilej sceny z udzialem pacjenta na bloku pooperacyjnym, ale juz mi sie nie chce tego opisywac...
no i tyle, zalamka na calej linii... napierw udar - myslalam, ze gorzej byc nie moze - potem guz... , a teraz jeszcze okazalo sie, ze to nowotwor, i operacja niesie ze soba takie ryzyko
Jesli limit nieszczesc sie jeszcze nie wyczerpal, to nie wiem...