Oj dziewczyny, wcale nie jest nic lekkiego, tylko po prostu strasznie. Okazało się, że to zatorowość tętnicy płucnej, ale nie tylko tętnicy, bo u niej wyglądają te naczynia dramatycznie, jak określił lekarz. Dają leki- Keparynę chyba i czekają. Najgorzej, że te zatory muszą się rozpuścić, a nie oderwać, bo jak się oderwie, to może polecieć do serca albo mózgu i po prostu koniec. Najgorsze, że w każdej chwili może odejść. Trudno pisać.
Wczoraj już było lepie, a dzisiaj atak miała i po prostu brak słów. Wpuścili tylko mojego M na 5 minut, ja poleciałam do lekarza porozmawiać, to potem z lekarzem weszłam na pięć minut. Wyglądała fatalnie. Najgorzej, że w trakcie rozmowy, wyszło, że nie przyznała się w wywiadzie rodzinnym, że sobie poprawiała drożność żył. Dopiero przy mnie powiedziała co brała i jeszcze mówi do mnie, że z niej to żadnego pożytku już nie ma. Myślałam, że się rozryczę, ale dałam radę. Otarłam ją mokrym ręcznikiem i mówię, bo to wszystko chwila, żeby niczego nie wywinęła, bo wszyscy ją kochamy i czekamy w domu. I poszłam, ale serce się kraja. Mojemu ręce latały. A w domu teściu po zawale i jak im powiedzieć. Powiedzieliśmy, że coś się oderwało i miała atak, ale już jest dobrze i tyle i że już stabilna, śpi i że nie wpuszczą ich teraz. Nie wpuścili. Czekali pod drzwiami dwie godziny. Najgorszemu wrogowi nie życzę takich przeżyć, bo naprawdę cierpi.
Najgorsze jest to czekanie, bo nie wiesz, co wyczekasz. W każdym bądź razie gorzej już być nie może, a jak będzie, to nawet myśleć nie chcę. Jeszcze teściu o lekach zapomniał.
Wiecie, teściowa, no nie mama, ale tak to przeżywam. A jeszcze ten egzamin i mój musi rzeczy do pracy zrobić. Umówiłam się ze szwagierką, że w środę z rana będziemy lub we wtorek wieczorem. Ale tu siedzimy jak na szpilkach, a mówi lekarz, że tak czekać na poprawę to można i tydzień i dwa. Mam nadzieję, że będzie dobrze, bo jak na razie, to tylko nadzieję możemy mieć.