07 mar 2010, 20:00
Poród
W czwartek 18.02.2010r. o 19.00 stawiłam się w szpitalu w celu zbadania przez położną.Po badaniu połozna stwierdziła,że nie nadajję się jeszcze do porodu.Zawołała ordynatora,który też mnie zbadał i potwierdził diagnozę p.Małgosi.Zapytał o samopoczucie i stwierdził,że powinnam ze względu na bezpieczeństwo dziecka zostać w szpitalu (cukrzyca).No i zostałam.Od czwartku dostawałam 3 razy dziennie zastrzyki plus tabletkę,żeby się rozkręciła coś.Miałam też spore plamienie po czwartkowym badaniu,ale to był śluz brązowy i nie miałam się martwić tym.Rano słuchali tętna,a popołudniu i wieczorem robili KTG,na którym już pojawiały się skurcze po tych zastrzykach.W niedzielę o 6.30 zrobiono mi lewatywę,a o 7.00 przyszła po mnie pielęgniarka z położnictwa i poszłyśmy na porodówke,gdzie czekała na mnie już p.Małgosia.Zalożyła mi wenflon,kroplówkę z oksytocyną i zabrała się do badania.Okazało się,że rozwarcie na 1cm,zaczęła masować uprzedzając,że to nie będzie przyjemne.No i nie było,ale w efekcie rozwarcie zrobiło się na 2cm.Potem KTG,które się jej nie spodobało,bo Filip mało się ruszał,więc powtórzyła je i było lepiej.Lekarka oceniła,że jest dobre i mogę chodzić.No to zabrałam się do dzieła i ruszyłam na korytarz,żeby rozkręcić skurcze.Po godzinie miałam skurcze regularne co 5 minut,ale takie do wytrzymania choć czułam,że narastaja i są coraz bardziej bolesne.Szły od krzyża do brzucha.Po badaniu okazało się że jest 2,5cm,a więc dalej chodzilam.O 9.30 położna mnie znowu zbadała,masowała i pękł pęcherz płodowy.Odeszło strasznie dużo wód płodowych,skurcze potem miałam już co 2 minuty.Dalej chodziłam sobie,ale czułam,że już solidnie boli.Ok.11.00 znowu badanie i znowy wody chlusnęły jak z fontanny,aż lało się z łóżka i kapcie mi zmoczyło.Położna była zdziwiona skąd tyle wód.Rozwarcie na 4cm i decyzja położnej,że można wezwać anestezjologa żeby podał znieczulenie.Jejku,ale ja nie mogłam się doczekać aż on przyjdzie.Ok.12.00 Piotrek przyjechał,a ja już stękałam z bólu.Później anestezjolog zabrał się za zakładanie znieczulenia.Fantastyczny człowiek,bardzo uprzejmy,troszke pożartował ze mną (pomiędzy skurczami).Kazał jeszcze pobrac krew na elektrolity i poziom cukru.Po zalożeniu tego znieczulenia musiałam leżeć ok.30 minut i się nie ruszać,ale skurcze stały się do ziesienia i mogłam odetchnąć z ulgą.Znowu KTG i tu zaczęło się robić nieciekawie,bo tętno co jakiś czas bardzo zwalniało,nawet poniżej 80.Przyszła połozna i podała tlen,ale ja źle oddychałam i nie pomagało.Potem lekarz i p.Malgosia wytłumaczyli mi jak mam to robić i że to bardzo ważne abym dobrze oddychała.Pomogło,tetno wróciło do normy.Do tego położna pomacała Filipa po głowie i to też pomogło.Odetchnęłam z ulgą.Rozwarcie na 6cm,a już po niedługiej chwili było na 8cm.Czekaliśmy na skurcze parte.Powoli zaczynałam czuć ucisk na odbyt.Za rada położnej poszłam znowu usiąść na <acronym title="wcześniej też to robiłam">WC</acronym>,by główka lepiej schodziła.Jak mi tam dobrze było.Mogłam się kołysać na boki,pochylać do przodu.Ale ból i ten ucisk były straszne i na dodatek takie częste.Gdy poczułam,że już już główka jest bardzo nisko położyłam się na łóżku.Położna wytłumaczyła mi co robić przy skurczu i jaką przyjąć porcję przyszedł lekarz..No i się zaczęło!!!Piotrek przyginał mi głowę do klatki piersiowej,a ja miałam mocno przyciągnąć nogi do siebie i przeć.Boże jaka to jest siła,człowiek nie jest w stanie nad tym zapanować.Zaczęła się ukazywać główka.Lekarz z położną ocenili,że nie trzeba nacinać.Przy drugim wyszła główka .Następny skurcz i Filip jest z namii usłyszałam ALE ZAPĘTLONY!!!Pomyślałam,że owinął się pępowiną wokół nożęl albo tułowia.Położna go trzyma i odwija mu pępowinę z szyi,doliczyła do czterech i wszyscy byli w szoku jak on się mógł aż tyle razy owinąć. Ja się ze wzruszenia rozpłakałam strasznie,Piotrek oczy miał mokre.Filip wylądował na moim brzuchu,Piotrek przeciął pępowinę.Pediatra popsikała mu stópki zimnym sprayem i rozpłakał się na całego,a ja razem z nim wyłam jak bóbr powtarzając JAKI ON ŚLICZNY!!!!Piotrek został poproszony o wyjście i obdzwonił całą rodzinę w tym czasie. Potem urodziłam łożysko,które okazało się niekompletne,malutko,ale jednak troszkę zostało i zapadła decyzja o czyszczeni.Strasznie się tego bałam,ale miałam znieczulenie i nic a nic nie bolało.Lekarz kazał zmierzyc długość pępowiny i miała aż 104cm.Podobno bardzo dużo.Na nasze szczęście,bo gdyby była krótsza…wolę nie myśleć co by mogło się wydarzyc.Teraz przyszła pora na zszycie pęknięcia i to już czułam,ale pani która pomagała położnej podczas porodu trzymała mnie za rękę i przytulała (anioł nie człowiek,jak ona mi pomagała to do teraz jestem w szoku,że są tak życzliwi ludzie w szpitalu).Pielęgniarka z noworodków zabrała Filipcia do zbadania,a ja zostałam umyta i przniosłam się na łóżko.Potem wpuścili Piotrka,przynieśli Filipka i spędziliśmy razem cudowne 2 godziny,w ciszy i spokoju,nikt nam nie przeszkadzał,a Filipek pierwszy raz dostał cacusia.Poród był dla mnie pięknym przezyciem,w przyjaznej atmosferze,otoczona życzliwymi ludźmi czułam się bezpieczna,a obecność Piotrka bardzo mi pomagała.Położna pani Małgosia okazała się cudowną kobieta i warto było zapłacić za jej obecność przy porodzie (podobno bez płacenia jest równie uprzejma).